Po opisaniu mojego kłopotu Piotrkowi z forum F800GS, F850GS, ten dał mi numer do człowieka, który bez cienia wątpliwości jest godny zaufania i za punkt honoru stawia sobie znalezienie usterki w motocyklu. Zadzwoniłem, pojechałem, poczekałem. Czekałem długo. Roman już się prawie poddał, ale znalazł. Źle złożony rozrząd, nierówno pracujący silnik, przekrzywienie zaworów (4/4). Kosmos. Kosmos, bo drogo. Kosmos, bo otarłem się o wymianę silnika. Kosmos, bo ktoś zepsuł mi zdrowy motor. Kosmos w końcu, bo po stosownych wymianach, wszystko zadziałało i działa.
Dziękuję Piotrek, dziękuję DrJohan - bez Was nie byłoby kolejnego wyjazdu.
W międzyczasie, tuż po powrocie z Bieszczad, mając w pamięci jak mocno burze wywarły piętno na mojej psychice, byłem zdeterminowany do zakupu nowych spodni z lepszą membraną. Już praktycznie jechałem do ATM Motocykle po nowe portki, ale otrzymałem mail od SPIDI, że zostałem wybrany do kampanii TestAndRide2019. Przyznam szczerze - nie dawałem sobie zbyt wiele szans na na kwalifikacje do testu po wysłaniu swojego zgłoszenia.
Po kontakcie z Motopublica Warszawa odebrałem swój kombinezon Spidi 4Season. W nim przyszło mi przemierzać górskie szlaki Alp. Na test i wrażenia z użytkowania kombinezonu przyjdzie czas - ocenie go pod koniec sezonu, kiedy doswiadczę jazdy w chłodniejsze dni.
Mój plan to brak planu. Dołączyłem w ostatniej chwili załatwiając sobie urlop do dobrze znanego kolegi Pawła . Cel podróży: Słowenia, Włochy, Austria, Czechy. Czas: 6 dni. Dystans: około 2800 km.
Dzień 1. Przelot.
Pobudka o 4:30 nigdy nie należy do przyjemnych. Po zjedzeniu śniadania, które wpychałem na siłę,p bliskich i wsiadłem na motur. Na umówionej stacji spotkałem kompana podróży. Zerowanie baków (dotankowanie) śniadanie, kawa i w drogę.
Sprawny dojazd do granicy czeskiej, następnie przelot przez Austrie. Od wysokości Wiednia towarzyszył nam deszcz.
Dobrze mieć oczojebne przeciwdeszczówki z Decathlonu. Dobrze zaimpregnować szybę wizjera tzw. "niewidzialną wycieraczką" - bardzo poprawia to widoczność w trakcie jazdy w deszczu. Krople pod wpływem wiatru same "uciekają" z wizjera. Dobrze jest wyregulować pinlock.
Po około 900km dojeżdzamy do celu - Bled w Słowenii. Spimy w hostelu "Travellers Heaven"w, 6-cio osobowym dormie koedukacyjnym. W tym internacjonalnym zaduchu (o nie! komary!!!) spędzamy noc. Pokój trefny, ale szefowa przybytku i obsługa dzielna i pomocna. Udostępniono nam zadaszoną wiatę do zaparkowania motocykli, żeby nie mokły.
Dystans: 900 km
Dzień 2.
Jezioro Bled jest cudem natury. Objechaliśmy je tego dnia kilka razy.
Fotki z prawej, z lewej, z góry, z dołu. Obłędnie czysta i przejrzysta woda, zamek na skale i okoliczności przyrody tworzą to miejsce bardzo fotogenicznym. Co ciekawe, jest to "Dron Free Zone" - zakaz lotów dronami. Szanuję.
Kręcimy się dzisiaj po Trygławskim Parku Narodowym. Główną atrakcją był wodospad Slap Savica.
Wyjście na góre w pełnym rynsztunku motocyklowym w wysokiej temperaturze było wyzwaniem, ale odrobina ruchu nikomu jeszcze nie zaszkodziła, a widok rekompensował trudne podejście.
Po zejściu do motocykli obieramy azymut na drogę 905 i 907 i docieramy na Przełęcz Mangart (po drodze jedziemy trasą 206, odcinek między Krnicą, a Trentą zasługuje na uwagę każdego motocyklisty). Wjazd jest ciasny i stromy, kto ma lęk wysokości ten może napotkać na swojej drodze problemy. Na ostatnim etapie wjazdu trafiamy na znak zakazu, ze względu na osówisko. Nie było żadnego dziada - strażnika, wiec ruszyliśmy ku szczytowi. Pogoda była wspaniała, po południu nie było tłumów.
Tego dnia mieliśmy spać na dziko przy Lago de Predil, ale lokalny parkingowy przekonał nas, zeby szukać kempingu. Dzień później miała tam odbyć się duża impreza plenerowa, a widmo mandatu między 100 a 500 Jurków szybko zweryfikował nasze plany noclegowe.
Trafiamy do Natura Camp w Słowenii (Kranjska Gora). Jest drogo, ale czysto i blisko natury. Pawłowi zerwała się linka klamki sprzęgła, naprawił ją za pomocą zestawu naprawczego i mogliśmy jechać następnego dnia bez stresów.
Wielokrotne próby zrobienia nocnych zdjęć legły w gruzach. Szybko poszliśmy spać. Dystans około 300km wszedł dobrze "w nogi".
Dzień 3.
Z Kranskiej Gory kierujemy sie w Dolomity, zahaczając o Planicę. Po wykonaniu pamiątkowej fotografii przy skoczni narciarskiej, gdzie wielokrotnie latał Orzeł z Wisły - Adam Małysz, narodziła się myśl, żeby zaliczać skocznie Pucharu Świata FIS.
Tego dnia wykonaliśmy część "Sellarondy" pokonując następujace przełęcze:
- Passo di Mauria
- Passo Tre Croci
- Passo di Giau
- Passo Pordoi
- Passo Sella
- Passo Gardena
- Passo Furcia
Śpimy na bardzo komfortowym kempingu Antholz, tuż przy granicy z Austrią.
Piwo dawno nie smakowało tak dobrze.
Dzień 4.
Wstajemy o 07:00, zbieramy się, składamy namioty, przygotowujemy do kolejnego dnia na motocyklach. Dziś plan to Grossglockner Pass, ale wcześniej zatrzymujemy się przy jeziorze Anterselva. Tam szybka kawa i jagodzianka, a potem sesja zdjeciowa przy tym urokliwym miejscu. Chciałoby się zatrzymać czas. Ławka ze zdjęć znajduje się przy Platz am See .
Następnie kierujemy się wąską drogą leśną na Passo Stalle.a Ruch jest kierowany przez sygnalizację świetlną, warto przeczytać kiedy przejazd jest otwarty, żeby nie prowokowac niepotrzebnego postoju.
Na pierwszym zakręcie Paweł nie dohamował i zaliczył pobocze. Na szczęście nic się nie stało. Skończyło się tylko na awaryjnym hamowaniu na śliskich kamieniach. Dobrze, ze kierowca RT'ka jadący za mną wykazał się refleksem. Mogła zrobić się z tego niepotrzebna kolizja.
Dalszy przejazd bez stresów i przygód. Przemierzając górskie miasta natrafiamy na korki, nic dziwnego - poniedziałek. Jedziemy chwilę z grupą włochów na GS'ach, którym pokazuje jak jeździ się w ciasnym środowisku miejskim. Chłopaki odpuszczają. Motocykl Pawła strzela fochy. Wariuje termostat. Co chwile zatrzymujemy sie, bo nie ma żartów. Do domu daleko, a nie chcemy przegrzać silnika. Vstrom Pawła, zwany pieszczotliwie "Babcią" ma już za sobą ponad 100kkm. Według licznika. Ile ma na prawdę, wie tylko sama "Babcia".
Dojezdzamy do "Glocka". Płacimy wjazdówę 26 Jurków. Wjeżdzamy za bramkę. Dużo motocyklistów. Zdziwieni? Absolutnie.
Droga jest fajna, ale łatwa, biorąc pod uwagę trasę jaką jechaliśmy przez ostatnie dni. Czytając relacje na forum "Motocyklem po Polsce i Europie" spodziewałem się czegoś wiecej. Widok fajny, asfalt dobry, ale podszedłem do tego jakoś bez emocji.
Nocleg zaplanowaliśmy w okolicy Attersee - malowniczego jeziora. Objechaliśmy 5 kempingów, nie znajdujac żadnych wolnym miejsc. W dodatku zauważyłem brak świateł mijania w Vstromie Pawła. Klasyczna usterka z kostką za chłodnicą. Do zrobienia w godzinę, ale na "świeżej głowie"i w świetle dziennym.
Pojawia sie stres. Nie ma spania, nie ma świateł, zaczyna robić się ciemno. Obaj nie jesteśmy orędownikami jazdy nocą, w nieznanym terenie. Szukamy na booking.com. Najbliższy "penzionhotel" w Wels - jakieś 30 minut jazdy. Jade pierwszy, a Paweł za mną, na drogowych. Ło Panie co to była za dystkoteka. Wjeżdzamy na autostrade, nikt na nas nie mruga. Spoko. Dojeżdzamy do lokalizacji według google. Na miejscu hotelu widnieje jakas stara, zamknięta stacja z kebabobarem.
Objezdzamy jeszcze raz. Jest ciemno, jesteśmy zmęczeni, dobrze, ze nie pada. Podjezdzamy do czegos co mogło być hotelem. Przed lokalem czerwono-różowe swiatła i miś. Jak wygląda miś? Jak dwa razy ja + 3 głowy wyższy. Okej, bordello bum-bum. Nie ten adres.
Sprawdzamy adres jeszcze raz, na autopilocie kierujemy sie do pensjonatu prowadzonego przez parę Rumunów. Pokoje czyste, poniżej bar. Poznajemy Serba jeżdżącego na AfricaTwin.
Mycie, piwo i do spania.
Dziś doszło coś koło 350km do przebiegu.
Dzień 5.
Ostatni dzień wyjazdu Paweł zaczyna od naprawiania świateł i feralnej kostki. Zajmuje mu to około 1.5h. Ja wstaje powoli, odpalam owsiankę i czekam na rezultaty pracy kolegi. W razie czego miałem w zanadrzu plan B - przeinstalowanie moich świateł do jazdy dziennej do motocykla kolegi. Światła pozwoliłyby na powrót do kraju. Paweł naprawił usterkę. Pakowanie manatków, zdanie klucza i w drogę.
Tu już wieje nudą, dojazdówki, drogi krajowe, nic specjalnego. Śpimy po czeskiej stronie. Duszno, przyszła burza, potem pogoda się zepsuła. Na morale zostaje wizyta w pizzerii.
Dystans: +/- 350km
Dzień 6.
Cel na dziś do odstawienie kolegi na festiwal "Brutal Assault" i dojazd do domu.
Po wjechaniu do Polski, postanowiłem pojechać do Nysy, żeby poszukać Sandzaji, Króla Lechii, jednak dobrze ukrył się na działce. W Niemodlinie wjeżdżam na autostradę A4 i o 18:31 melduję się na Kuźnicy, gdzie czekała na mnie Rodzina.
Zmęczony, ale zadowolony wróciłem z kolejnej wycieczki.
Gdzie mnie poniesie następnym razem? Zobaczymy!