Kolejny dzień - kolejna przygoda.
Wstajemy jak zwykle rano, wewnętrzny głos podpowiada mi, że żadnemu z nas nie chcę się kończyć "stanu bycia w podróży". Na pewno każdy tęskni za domem, najbliższymi i rutyną codziennego dnia, ale każdy jest też ciekawy kolejnego kilometra "do nawinięcia".
Z racji faktu, że otoczenie campingu jest ciekawe, postanawiamy zjeść śniadanie w budce na podwyższeniu, takim domku na palach. Odpalamy kuchenkę gazową, kawa już czeka w kubkach na bycie zalaną, bułki same smarują się smarowidlem, a na szczyk kanapek ląduje pomidor. Kulinarna uczta trwała dobrą chwilę. Dziś nigdzie nam się nie spieszy, a kolejnym naszym przystankiem jest Rumunia. Sprawdzamy trasę, cieszymy się chwilą , porankiem i rosą na trawie. Gdy zdasz sobie sprawę, że nigdzie nie musisz pędzić to celebrowanie prostych czynności jest niezwykle przyjemne.
Pakowanie idzie gładko, podstawowy ekwipunek, ubrania i kuchenka już zapakowane do sakw. Namiot poddaje się operacji skladania już bardzo sprawnie - na poczatku (dzień, dwa) walczyłem z tym mobilnym domkiem. Kiedy już się oswoiłem z taktyką składania i rozkładania (podglądając między innymi mojego kompana - fana noclegów pod gołym niebiem) szło mi to na prawdę sprawnie.
Ostatnie sprawdzenie mocowań, toaleta, napełnienie camelbag'a, ustawienie koordynatów i ruszamy w drogę. tego dnia mamy zapanowane dotarcie do Rumunii, by zmierzyć się po raz drugi z Karpatami i przełęczą Transogorską (Transafagarasan).
Bułgarskie wybrzeże różni się zdecydowanie od śródlądzia. Skok cywilizacyjny daje sie we znaki na każdym kroku. Hotele i infrastruktura miejska, dobre drogi (albo świeży asfalt, albo mniej dziurawe) i jakoś tak bardziej polsko (tak, tak). W MotoCamp podczas rozmów dużo wspominało się o roli gangusow w rozwoju tej turystycznej deweloperki. Niezależnie od środków - cel jest osiągnięty. Można tu wpaść na urlop, zwłaszcza,że autem nawet blisko i ceny dla Polaka przystępne.
Przejazd do Rumunii jakoś szczegolnie nie zapadł mi w pamięć, może poza starym mostem nad Dunajem i dużymi rondami, gdzie stało trochę granicznikow. Królował tam duży tranzyt, brud, balagan..
Dobra pogoda i wysoka temperatura nas nie opuszczały. Błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Moja obecna kurtka nie dość, że jest wysłużona, to średnio skutecznie wentyluje. Za nami jakieś 2,500km. Jedyne czego chce w kontekście stroju to zdjąć go i wyprać w pralce. Idzie się do tego przyzwyczaić, a zużyta kurtka pomaga kreować image niestrudzonego globetrottera na dwóch kołach ;-)
Wjechaliśmy w przelecz transfogorską. Dobrze być znów w górach. Bujne zielone lasy, skały, górska rzeka i szum wodospadów. Zapach igieł i runa leśnego.. Tych doznań sensorycznych nie zmacil nawet znak "Strzeż się niedźwiedzi".
Po znalezieniu pół dzikiego miejsca biwakowego rozstawiliśmy namioty, zostawiliśmy bagaże i udaliśmy się w górę, by sprawdzić jak miewa sie droga. Po drodze co chwile mijaliśmy rozbite namioty i vany/ karawany z turystami, gdzie każdy przy ognisku szykował wieczorna strawę. Były też pensjonaty i hotele, ale przyznaję - nie interesowało nas to ani trochę.
Ładne zakrety, owce, pasterze i ich psy - to miałem gdzies po drodze do góry. Dzień powoli miał się ku końcowi, więc nie szaleliśmy w naszej wędrówce po Transofogorskiej.
Kurcze, doszło do mnie, że zgubiłem fajoską latarkę czołówkę, kupiona chwilę przed wyjazdem. Po odtworzeniu faktów, musiała mi gdzieś wylecieć z kieszonki plecaka, gdy cisnęliśmy na drodze ekspresowej. Trudno - swietnie.
Po powrocie na dół pozbieraliśmy drewno że zniszczonego domu i rozpaliliśmy ogień. Świetnie sprawdziły się parafinowe tabletki, które zabrałem do rozpalania. Wojskowa rozpałka działała rowniez na mokro, więc byliśmy gotowi na prawie każda ewentualność. Mieliśmy kiełbasę, piwo, kawę, herbatę i pieczywo - zestaw turysty. Obok nas rozbiła się jeszcze jedna rodzinka, nazbierali chrustu i mieli podobne plany na kolację, ojciec w dodatku pogrywał na gitarze. Był klimat.
Dziś czuć było w powietrzu święto. Mój kompan znów rozbił namiot na dziko. Robiliśmy tego dnia dużo zdjęć, planowaliśmy wieczorne podjazdy, żeby uchwycić niebo - tej nocy było piękne.
Zasnąłem nie ubierając kalesonów, to był błąd. W nocy temperatura mocno spadła, spałem w samych dresach i zmarzłem...
Przynajmniej nie padało. W pewnym momencie natura się o mnie upomniała i trzeba było decydować: marznąć i wyjść za potrzebą, czy trwać w namiocie póki.. no właśnie, wybrałem opcje nr 1.
Ponownie ułożyłem się do snu, mimo szarpanej nocy, rano czułem się wysmienicie.
Nie mogłem się doczekać jazdy!
niedziela, 28 października 2018
niedziela, 21 października 2018
Azja Express
To jest bardzo zaskakujące, jak człowiek zmienia swoje zachowania i przyzwyczajenia na urlopie. Zwykle nie można mnie zrzucić z łóżka przed 7, a tutaj średnia godzina pobudki to 5:30-6:00.
Dzień przed wyjazdem że Stambułu przegadaliśmy taktykę i postanowiliśmy wstać z rana i objechać azjatycką stronę przed porannym szczytem komunikacyjnym. Już spakowani i załadowani. Później mieliśmy się kierować na północ do Bułgarii.
Budzik nastawiony, można iść spać.
4:20. Budzik. Chciałem nagrać jeszcze na kamerze cała poranna modlitwę muzułmańską, stąd wychyliłem się przed szereg i wstałem przed slonsło.
Kamera włączona, jetboil odpalony, robimy jakieś kanapki na autopilocie, bo mózg jeszcze śpi.
Kawa gotowa, modlitwa rozbrzmiewa na cały Stambuł. Siedzimy w półmroku na balkonie i sluchamy. Wrażenie jest piorunujące.
Wymeldowanie, spacer z tobołami po maszyny. W nocy na ulicach Stambułu rządzą psy. Minęliśmy ich kilka. Były przyjazne, ale targała mną pewna pewn niepewności jak się zachowają.
W wyrafinowany sposób otwieramy nasz strzeżony parking (podniesienie nóżki od bramy do góry, dwa kocie ruchy, brama pokonana (w mniej niż 30sek.). Sprzęty na miejscu. Fajnie. Jest na czym wracać, to już duży sukces. Montujemy się, nie ukrywam, że sakwy (chociaż mają fajne rozwiązania) montuje dłuższą chwilę. To samo żeglarski worek, bez fajnych uchwytów do mocowania na płycie - trzeba się pogimnastykować, żeby leżał pewnie i się nie przesuwał.
Okolice 5:00, a że mnie za sprawą mocowania bagażu już się leje.
Wyjeżdżamy stromym zjazdem, potem na obwodnicę i kierowanie się na tunel pod Bosforem. Na stacji "tankmaster" podchodzi i wręcza numerek, zabierając się za tankowanie 95'tki do GS.
Podchodzę do kasy, chce płacić, numerek gdzieś wsiąkło. Dogadałem się na migi znogi z kasjerem, zapłaciłem, idę do fury, a tu brak kluczyków. Spina. Śpię na stojąco. Wracam biegiem na stację, bo kompan Paweł wydaje się zniecierpliwiony. "Tankmaster" wychodzi mi na przeciw i wręcza klucze zostawione na blacie kasy. Odpalam, jedziemy dalej. Gubimy trasę, nawijka, już witamy się z tunelem, a tam zakaz jazdy dla Moto. Szybka korekta trasy i jedziemy już na pierwszy most.
Tu objeżdżamy Azje bardzo krótka pętla. Kręciłem ten moment kamera, ale po przejrzeniu podglądu od razu skasowałem, bo nie sprawdziłem kąta nagrywania. Kręciłem cały czas obraz atrapy baku i kokpitu. To miał być najważniejszy film przejazdu. Brak filmu to pryszcz przy tym co się wydarzyło.
Po przejechaniu mostu z Azji do Europy poczułem spełnienie - misja zakończona sukcesem.
Jest przed 06:00 a na ulicach zaczyna się dość umiarkowany ruch. Wyjeżdżamy na obwodnicę i kierujemy się w stronę granicy z Bułgarią. Za miastem mamy postój na śniadanie, zamówiłem jakaś lokalną wersję jajecznicy na ostro i kawę.
Tu wyszła na jaw tajemnica pucybuta, a raczej jego klątwa. W oczekiwaniu na śniadanie miałem szybki sprint do toalety. Niepokoj z tym związany odczuwałem już przed wyjściem z hotelu, ale myslalem że to kwestia porannego metabolizmu. Od tamtej pory regularnie co 2h miałem perturbacje żołądkowe. To pewnie za sprawą obrażonego pucybuta, który wyłudził z nas kasę i rzucił klątwę, po tym jak nie dostal jej całej. Druga opcja skąd wziela się klątwa Sultana to kwestia Balik Ekmek - ryba w bułce. Była średniego smaku. Być może i jej przyrządzanie odbyło się z pominieciem elementarnych zasad higieny.
Taką historia ze sraczka - nazwijmy rzeczy po imieniu - jest niepoprawna i niemedialna. Więc czemu o tym piszę? Ano dlatego, żebyś jadąc tam motocyklem, autem, czy lecąc samolotem byl/-a na to gotowy, że jednak kwestia innej flory bakteryjnej w krajach bliskiego wschodu zaczyna odgrywać już duże znaczenie i może wpłynąć na wrażenia z wyjazdu.
Jazdą w takich warunkach jest gorsza od prowadzenia motocykla w grubym deszczu, czy mgle. Zero komfortu, mózg zajęty analiza stanu zdrowia i odwodnienie - najgorszy wróg.
Dzień zaczął się dziwnie, wręcz źle. Mało tych pozytywów, poza przejazdem mostem nad Bosforem - pomyślałem.
Omówiłem temat z Pawłem i szybko sięgnąłem po apteczkę w torbie na gmole. Stamtąd wyjąłem "srakostop", który jechał że mną od Krakowa.
W aptece polecono mi kupić Nifuroksazyd 200, gdyż działa poprzez hamowanie bakterii gram + i gram - odpowiedzialnych za wrażenia kibelkowe, nie niszczy naturalnej flory i jest dużo skuteczniejszy od preparatu Stoperan. Zaufałem i nie przejechałem się na tym. Dawkowanie doroslych: 800mg /doba w 2-4 porcjach.
Po dwóch aplikacjach po śniadaniu i na granicy zacząłem czuć się lepiej. Bakterie widać nie zdarzyły się mocno rozwinąć, bo pod wieczór już nie odczuwałem dyskomfortu i kłopotów żołądkowych. Jak to ma być lokowanie produktu i zaraz oburzeni odejdziecie czytać konkurencję - spoko, płakać nie będę. Nifro zaś stało się moim żelaznym składnikiem udanej podróży.
Przed wyjazdem z Turcji, przed granicą zamieniliśmy się sprzętami. Ja wrocilem do Vstrom, a Paweł pierwszy raz siedział na f800gs. Wrażenia miał pozytywne, bo to Moto "zapraszające do zabawy". Nawet ze starą kanapa (deska drewniana przy niej to szczyt luksusu) jeździło się bardzo przewidywalnie.
Granice przekraczamy w Dereköy - Malko Tarnovo. Małe przejście graniczne charakteryzujące się dużą ilością wojska po stronie tureckiej (machanie karabinami i wojenne okrzyki to standard). Po bułgarskiej spokój, ale granica widocznie bardziej zaniedbana. Turecki granicznik znudzony wyraznie zyciem nie ostemplowal mi paszportu, wiec miałem gratisowy bieg miedzy okienkami na pozegnanie tego interesującego arabskiego kraju, aby uzupełnić brakujące klocki w biurokratycznej układance. W Bułgarii czuc bylo od poczatku swojski klimat, szybki przejazd z ominieciem kolejki dla samochodow na granicy za sprawa jednego gestu granicznika bulgarskiego utwierdzil mnie w przekonaniu, że już jesteśmy w Shengen. Droga E87 - bardzo przyjemna. Kręte odcinki górskie w okolicy przejścia dawały radość. W międzyczasie postój, uzupełnienie wody z elektrolitami i dalszą jazdą w kierunku wybrzeża bulgarskiego. Kierunek Obzor.
Około 12:00 stajemy nad morzem w okolicach Sozopolu (sorry za brak detalu, mój telefon z zapisana cała trasa padł, nie mogę odtworzyć dokładnych miejsc - popracuje nad tym). Obaj jesteśmy zmęczeni, bierzemy ręczniki, przebieramy się, lokujemy na pufkach i przy butelce Pepsi. Najpierw zażywamy kapieli w morzu, a potem zwyczajnie urywa nam się film na jakieś 30-60min. Obsługa wygoniła nas po przebudzeniu, ale szła chmura burzowa. Na jedno wyszło, tak czy siak trzeba było się zbierać. Głodni zalogowalismy się w karczmie niedaleko plaży, dosłownie na kilka minut przed burzą z ulewnym deszczem. Ten dzień był dla mnie "szczęśliwy" - do dopełnienia radości strzelił mi zamek w bucie. Do Polski wracałem z szarą taśma MCGivera owinięta wokół kostki. ;-)
Zanim rozbijemy się w Obzorze, Paweł bierze mnie na podróż sentymentalna do Nessebaru, gdzie był VW Golfem na swoim pierwszym wyjeździe z aktualną (pierwsza) żona. Ciekawa historia, urokliwe miasto.
W Obzorze śpimy na campingu "Zora". Klimatyczny, zadbany, dużo zieleni. Wg Pawła - drogi - jakieś 10€ z tego co pamiętam. Blisko marketu czynnego dość długo i niedaleko plaży. Po rozbiciu namiotów zrobiliśmy grilla, a raczej skorzystaliśmy z paleniska u sąsiada. Kiełbasa i piwo to jest to czego było nam trzeba. Po zemście pucybuta nie było śladu. Potem w markecie kupiliśmy bułgarskie wino, które wypiliśmy nad morzem po kąpieli. Romantico 100%. Zmęczeni zasnęliśmy szybko, chociaż goniące długo po kampingu dzieci nie ulatwialy tego zadania. Klik do Camping Zora Obzor Bulgaria tutaj.
Dobrze realizowane założenia taktyczne i dyscyplina pozwoliły nam zyskać dużo czasu. Planujemy się wyspać i następnego dnia wyruszyć spokojnie do Rumunii.
Dzień przed wyjazdem że Stambułu przegadaliśmy taktykę i postanowiliśmy wstać z rana i objechać azjatycką stronę przed porannym szczytem komunikacyjnym. Już spakowani i załadowani. Później mieliśmy się kierować na północ do Bułgarii.
Budzik nastawiony, można iść spać.
4:20. Budzik. Chciałem nagrać jeszcze na kamerze cała poranna modlitwę muzułmańską, stąd wychyliłem się przed szereg i wstałem przed slonsło.
Kamera włączona, jetboil odpalony, robimy jakieś kanapki na autopilocie, bo mózg jeszcze śpi.
Kawa gotowa, modlitwa rozbrzmiewa na cały Stambuł. Siedzimy w półmroku na balkonie i sluchamy. Wrażenie jest piorunujące.
Wymeldowanie, spacer z tobołami po maszyny. W nocy na ulicach Stambułu rządzą psy. Minęliśmy ich kilka. Były przyjazne, ale targała mną pewna pewn niepewności jak się zachowają.
W wyrafinowany sposób otwieramy nasz strzeżony parking (podniesienie nóżki od bramy do góry, dwa kocie ruchy, brama pokonana (w mniej niż 30sek.). Sprzęty na miejscu. Fajnie. Jest na czym wracać, to już duży sukces. Montujemy się, nie ukrywam, że sakwy (chociaż mają fajne rozwiązania) montuje dłuższą chwilę. To samo żeglarski worek, bez fajnych uchwytów do mocowania na płycie - trzeba się pogimnastykować, żeby leżał pewnie i się nie przesuwał.
Okolice 5:00, a że mnie za sprawą mocowania bagażu już się leje.
Wyjeżdżamy stromym zjazdem, potem na obwodnicę i kierowanie się na tunel pod Bosforem. Na stacji "tankmaster" podchodzi i wręcza numerek, zabierając się za tankowanie 95'tki do GS.
Podchodzę do kasy, chce płacić, numerek gdzieś wsiąkło. Dogadałem się na migi znogi z kasjerem, zapłaciłem, idę do fury, a tu brak kluczyków. Spina. Śpię na stojąco. Wracam biegiem na stację, bo kompan Paweł wydaje się zniecierpliwiony. "Tankmaster" wychodzi mi na przeciw i wręcza klucze zostawione na blacie kasy. Odpalam, jedziemy dalej. Gubimy trasę, nawijka, już witamy się z tunelem, a tam zakaz jazdy dla Moto. Szybka korekta trasy i jedziemy już na pierwszy most.
Tu objeżdżamy Azje bardzo krótka pętla. Kręciłem ten moment kamera, ale po przejrzeniu podglądu od razu skasowałem, bo nie sprawdziłem kąta nagrywania. Kręciłem cały czas obraz atrapy baku i kokpitu. To miał być najważniejszy film przejazdu. Brak filmu to pryszcz przy tym co się wydarzyło.
Po przejechaniu mostu z Azji do Europy poczułem spełnienie - misja zakończona sukcesem.
Jest przed 06:00 a na ulicach zaczyna się dość umiarkowany ruch. Wyjeżdżamy na obwodnicę i kierujemy się w stronę granicy z Bułgarią. Za miastem mamy postój na śniadanie, zamówiłem jakaś lokalną wersję jajecznicy na ostro i kawę.
Tu wyszła na jaw tajemnica pucybuta, a raczej jego klątwa. W oczekiwaniu na śniadanie miałem szybki sprint do toalety. Niepokoj z tym związany odczuwałem już przed wyjściem z hotelu, ale myslalem że to kwestia porannego metabolizmu. Od tamtej pory regularnie co 2h miałem perturbacje żołądkowe. To pewnie za sprawą obrażonego pucybuta, który wyłudził z nas kasę i rzucił klątwę, po tym jak nie dostal jej całej. Druga opcja skąd wziela się klątwa Sultana to kwestia Balik Ekmek - ryba w bułce. Była średniego smaku. Być może i jej przyrządzanie odbyło się z pominieciem elementarnych zasad higieny.
Taką historia ze sraczka - nazwijmy rzeczy po imieniu - jest niepoprawna i niemedialna. Więc czemu o tym piszę? Ano dlatego, żebyś jadąc tam motocyklem, autem, czy lecąc samolotem byl/-a na to gotowy, że jednak kwestia innej flory bakteryjnej w krajach bliskiego wschodu zaczyna odgrywać już duże znaczenie i może wpłynąć na wrażenia z wyjazdu.
Jazdą w takich warunkach jest gorsza od prowadzenia motocykla w grubym deszczu, czy mgle. Zero komfortu, mózg zajęty analiza stanu zdrowia i odwodnienie - najgorszy wróg.
Dzień zaczął się dziwnie, wręcz źle. Mało tych pozytywów, poza przejazdem mostem nad Bosforem - pomyślałem.
Omówiłem temat z Pawłem i szybko sięgnąłem po apteczkę w torbie na gmole. Stamtąd wyjąłem "srakostop", który jechał że mną od Krakowa.
W aptece polecono mi kupić Nifuroksazyd 200, gdyż działa poprzez hamowanie bakterii gram + i gram - odpowiedzialnych za wrażenia kibelkowe, nie niszczy naturalnej flory i jest dużo skuteczniejszy od preparatu Stoperan. Zaufałem i nie przejechałem się na tym. Dawkowanie doroslych: 800mg /doba w 2-4 porcjach.
Po dwóch aplikacjach po śniadaniu i na granicy zacząłem czuć się lepiej. Bakterie widać nie zdarzyły się mocno rozwinąć, bo pod wieczór już nie odczuwałem dyskomfortu i kłopotów żołądkowych. Jak to ma być lokowanie produktu i zaraz oburzeni odejdziecie czytać konkurencję - spoko, płakać nie będę. Nifro zaś stało się moim żelaznym składnikiem udanej podróży.
Przed wyjazdem z Turcji, przed granicą zamieniliśmy się sprzętami. Ja wrocilem do Vstrom, a Paweł pierwszy raz siedział na f800gs. Wrażenia miał pozytywne, bo to Moto "zapraszające do zabawy". Nawet ze starą kanapa (deska drewniana przy niej to szczyt luksusu) jeździło się bardzo przewidywalnie.
Granice przekraczamy w Dereköy - Malko Tarnovo. Małe przejście graniczne charakteryzujące się dużą ilością wojska po stronie tureckiej (machanie karabinami i wojenne okrzyki to standard). Po bułgarskiej spokój, ale granica widocznie bardziej zaniedbana. Turecki granicznik znudzony wyraznie zyciem nie ostemplowal mi paszportu, wiec miałem gratisowy bieg miedzy okienkami na pozegnanie tego interesującego arabskiego kraju, aby uzupełnić brakujące klocki w biurokratycznej układance. W Bułgarii czuc bylo od poczatku swojski klimat, szybki przejazd z ominieciem kolejki dla samochodow na granicy za sprawa jednego gestu granicznika bulgarskiego utwierdzil mnie w przekonaniu, że już jesteśmy w Shengen. Droga E87 - bardzo przyjemna. Kręte odcinki górskie w okolicy przejścia dawały radość. W międzyczasie postój, uzupełnienie wody z elektrolitami i dalszą jazdą w kierunku wybrzeża bulgarskiego. Kierunek Obzor.
Około 12:00 stajemy nad morzem w okolicach Sozopolu (sorry za brak detalu, mój telefon z zapisana cała trasa padł, nie mogę odtworzyć dokładnych miejsc - popracuje nad tym). Obaj jesteśmy zmęczeni, bierzemy ręczniki, przebieramy się, lokujemy na pufkach i przy butelce Pepsi. Najpierw zażywamy kapieli w morzu, a potem zwyczajnie urywa nam się film na jakieś 30-60min. Obsługa wygoniła nas po przebudzeniu, ale szła chmura burzowa. Na jedno wyszło, tak czy siak trzeba było się zbierać. Głodni zalogowalismy się w karczmie niedaleko plaży, dosłownie na kilka minut przed burzą z ulewnym deszczem. Ten dzień był dla mnie "szczęśliwy" - do dopełnienia radości strzelił mi zamek w bucie. Do Polski wracałem z szarą taśma MCGivera owinięta wokół kostki. ;-)
W Obzorze śpimy na campingu "Zora". Klimatyczny, zadbany, dużo zieleni. Wg Pawła - drogi - jakieś 10€ z tego co pamiętam. Blisko marketu czynnego dość długo i niedaleko plaży. Po rozbiciu namiotów zrobiliśmy grilla, a raczej skorzystaliśmy z paleniska u sąsiada. Kiełbasa i piwo to jest to czego było nam trzeba. Po zemście pucybuta nie było śladu. Potem w markecie kupiliśmy bułgarskie wino, które wypiliśmy nad morzem po kąpieli. Romantico 100%. Zmęczeni zasnęliśmy szybko, chociaż goniące długo po kampingu dzieci nie ulatwialy tego zadania. Klik do Camping Zora Obzor Bulgaria tutaj.
Dobrze realizowane założenia taktyczne i dyscyplina pozwoliły nam zyskać dużo czasu. Planujemy się wyspać i następnego dnia wyruszyć spokojnie do Rumunii.
Kolejny wpis będzie o Karpatach Rumuńskich. Nie możesz go ominąć!
Ps. Dystans pokonany to +/- 350km. Najmniejszy przebieg dobowy wyjazdu.
wtorek, 2 października 2018
Stambuł: Hagia Sofia, kebab i tajemnica pucybuta cz. II
Na wstępie przepraszam, że zaniedbałem blog.
W moim zyciu w ciągu kilku tygodniu dzialo się za dużo, żeby kontynuować regularne wpisy.
Drugiego dnia w Stambule powitałem świat około 10:00. Leniwie załapując sie na końcówkę hotelowego śniadania wsunałem jajeczniczke i kawkę. Chwilo trwaj - pomyślałem...
Co?
Bzdura!
4:28 pobudkę zaserwowały mi modlitwy z meczetu nieopodal hotelu. Muzzeini w całym stambule rozśpiewali się, a to oznaczało nic innego jak dość ostrą pobudkę. Dzięki temu wstaliśmy wcześniej.
Po nastaniu dnia wyruszyliśmy w poszukiwaniu śniadania.
Wybór padł na lokalną gastronomie i zjedliśmy kanapki jedną na zimno, jedną coś w formie panini w akompaniamencie kawy parzonej.
Kanapka jak kanapka, ważne że to od lokalesa, a nie oklepane
croissant z costy.
Następnie zwiedzanie: Błękitny Meczet, Hagia Sophia, bazarki, wycieczka statkiem* i prawa strona Stambułu.
*Wycieczka statkiem.
Jesteśmy niedaleko mostu biegnącego na prawą stronę miasta i zaczepia nas naganiacz, czy nie chcemy jechać na wycieczkę statkiem. Paweł chciał, ja nie - nie kręci mnie taka forma wycieczki, zwlaszcza, że według planu miała trwać 1.5-2h.
Życie to sztuka consensusu, więc przystałem na propozycje Pawła targując się ostatecznie do 40lirów za bilet.
Pan nas zaprowadził do busa (hmm, miała być łódka), czekaliśmy tam 30min i nic, chciałem się rozmyślić, ale Paweł widac bardzo czuł potrzebe podróży promem. Bus sie dopelnił, przejechaliśmy z kilometr (!) i tam przejął nas dziadek w śmiesznej czapie i zaprowadził przez jakieś ruiny do naszego super promu. Tam skasował bilety (raczej skonfiskował, nie mieliśmy żadnych dowodów zakupu, żadnych opcji do ubiegania się o swoje prawa jakby coś poszło nie tak). Wypłynęlismy po kolejnej chwili czekania i czuliśmy się lekko nabici w butle.
W zasadzie wycieczka statkiem, poza uwerturą była nawet całkiem spoko jechaliśmy raczej w milczeniu w towazystwie podobnie nabitych w butle reszty turystów. Życie.
Zeszliśmy. Głodnym. Upał.
Kierunek -> Most Galata. Wędkarze łowią ryby, dookoła gwar i mnóstwo ludzi. Smród gastronomii ulokowanej na barkach. Taki klimat.
Wchodzimy dołem na most, restauracje typu fast food wszędzie. Jedne mniej, drugie bardziej zatłoczone.
Balik Ekmek! Balik Ekmek! Ryba w bułce będzie naszym pokarmem.
Dostajemy turecką wersję fish&chips. Wygląda dobrze, smakuje tak sobie. To najprawdopodobniej będzie zwiastunem przyszłuch kłopotów (nie uprzedzajmy faktów ;-) )
Wyszliśmy na górny most, idzie gość, pucybut. Wypada mu szczotka. Podaje, on ucieszony proponuje usluge umycia buta, opieram się, jedna mnie przekonał. Myśle mily, pomogłem chłopu, chce sie odwdzięczyc. Skończył i rzuca 80lirami za usługę. No gościa chyba pogieło. Dostal 20 albo 40 lirów [nie pamiętam] (bo szanuje cudzą pracę), a ten jeszcze z morda, ze brakuje i każe płacić mojemu kompanowi. Jeszcze dialog i branie na litość, że ma młoda córkę w Ankarze itp.. Jak sie nie wku$%^*łem! Oszust zwykły, a my zrobieni w butle #2 tego dnia. Jak dzieci, a jeden z drugim w handlu pracują..
Po dojściu na wieżę Galata kolejka okazała się zbyt brutalna, żeby dalej partycypować w spędzie. Obróciliśmy się na pięcie i wróciliśmy na lewy brzeg.
Poszliśmy na Grand Bazaar. był to targ na prawdę wielki, można tam znaleźc wszystko. od adixow, przez elegancki fajans, po złoto.
Oczywiście targ rządzi się swoimi prawami, jesteś zapraszany do prezentacji produktu i negocjacji. Turcy są do tego stworzeni, na prawdę są świetni w technikach sprzedaży.
Na targu zakupiłem słodycze do domu (mialem zlecenie na nugat i przy okazji zakupilem inne smakołyki), przyprawę chili na targu przypraw i.. kubek z półksięzycem, żeby kawa z rana lepiej wchodziła. Chcialm kupić "Szklanki - czajówki", ale obawiałem się, że mogą się stłuc w podróży.
Poszwędaliśmy się jeszcze po tym ogromnym mieście.
Plan na jutro był prosty - wykorzystując Muzzeina modlącego się z rana, wstać i pojeździć po azjatyckiej części zanim zacznie się ruch.
O tym, czy plan wypalił, dowiecie się z kolejnego wpisu!
Czołem!
W moim zyciu w ciągu kilku tygodniu dzialo się za dużo, żeby kontynuować regularne wpisy.
Drugiego dnia w Stambule powitałem świat około 10:00. Leniwie załapując sie na końcówkę hotelowego śniadania wsunałem jajeczniczke i kawkę. Chwilo trwaj - pomyślałem...
Co?
Bzdura!
4:28 pobudkę zaserwowały mi modlitwy z meczetu nieopodal hotelu. Muzzeini w całym stambule rozśpiewali się, a to oznaczało nic innego jak dość ostrą pobudkę. Dzięki temu wstaliśmy wcześniej.
Po nastaniu dnia wyruszyliśmy w poszukiwaniu śniadania.
Wybór padł na lokalną gastronomie i zjedliśmy kanapki jedną na zimno, jedną coś w formie panini w akompaniamencie kawy parzonej.
Kanapka na zimno. |
"Panini" |
Kanapka jak kanapka, ważne że to od lokalesa, a nie oklepane
croissant z costy.
Następnie zwiedzanie: Błękitny Meczet, Hagia Sophia, bazarki, wycieczka statkiem* i prawa strona Stambułu.
"Spódnica" to element obowiązkowy, jeśli jesteś w krótkich spodniach. Wypożyczana jest za free. |
Ale SelfieSłodziaki |
*Wycieczka statkiem.
Jesteśmy niedaleko mostu biegnącego na prawą stronę miasta i zaczepia nas naganiacz, czy nie chcemy jechać na wycieczkę statkiem. Paweł chciał, ja nie - nie kręci mnie taka forma wycieczki, zwlaszcza, że według planu miała trwać 1.5-2h.
Życie to sztuka consensusu, więc przystałem na propozycje Pawła targując się ostatecznie do 40lirów za bilet.
Pan nas zaprowadził do busa (hmm, miała być łódka), czekaliśmy tam 30min i nic, chciałem się rozmyślić, ale Paweł widac bardzo czuł potrzebe podróży promem. Bus sie dopelnił, przejechaliśmy z kilometr (!) i tam przejął nas dziadek w śmiesznej czapie i zaprowadził przez jakieś ruiny do naszego super promu. Tam skasował bilety (raczej skonfiskował, nie mieliśmy żadnych dowodów zakupu, żadnych opcji do ubiegania się o swoje prawa jakby coś poszło nie tak). Wypłynęlismy po kolejnej chwili czekania i czuliśmy się lekko nabici w butle.
"Ochroniarz" wietrzył mokazyn ukazując hipnotyczną skarpete typu frotte |
Zeszliśmy. Głodnym. Upał.
Kierunek -> Most Galata. Wędkarze łowią ryby, dookoła gwar i mnóstwo ludzi. Smród gastronomii ulokowanej na barkach. Taki klimat.
Wchodzimy dołem na most, restauracje typu fast food wszędzie. Jedne mniej, drugie bardziej zatłoczone.
Balik Ekmek! Balik Ekmek! Ryba w bułce będzie naszym pokarmem.
Dostajemy turecką wersję fish&chips. Wygląda dobrze, smakuje tak sobie. To najprawdopodobniej będzie zwiastunem przyszłuch kłopotów (nie uprzedzajmy faktów ;-) )
Balik Ekmek |
Paweł po zjedzeniu Balik Ekmek |
Po dojściu na wieżę Galata kolejka okazała się zbyt brutalna, żeby dalej partycypować w spędzie. Obróciliśmy się na pięcie i wróciliśmy na lewy brzeg.
Poszliśmy na Grand Bazaar. był to targ na prawdę wielki, można tam znaleźc wszystko. od adixow, przez elegancki fajans, po złoto.
Oczywiście targ rządzi się swoimi prawami, jesteś zapraszany do prezentacji produktu i negocjacji. Turcy są do tego stworzeni, na prawdę są świetni w technikach sprzedaży.
Na targu zakupiłem słodycze do domu (mialem zlecenie na nugat i przy okazji zakupilem inne smakołyki), przyprawę chili na targu przypraw i.. kubek z półksięzycem, żeby kawa z rana lepiej wchodziła. Chcialm kupić "Szklanki - czajówki", ale obawiałem się, że mogą się stłuc w podróży.
Poszwędaliśmy się jeszcze po tym ogromnym mieście.
Plan na jutro był prosty - wykorzystując Muzzeina modlącego się z rana, wstać i pojeździć po azjatyckiej części zanim zacznie się ruch.
O tym, czy plan wypalił, dowiecie się z kolejnego wpisu!
Czołem!
Subskrybuj:
Posty (Atom)