Kolejny dzień - kolejna przygoda.
Wstajemy jak zwykle rano, wewnętrzny głos podpowiada mi, że żadnemu z nas nie chcę się kończyć "stanu bycia w podróży". Na pewno każdy tęskni za domem, najbliższymi i rutyną codziennego dnia, ale każdy jest też ciekawy kolejnego kilometra "do nawinięcia".
Z racji faktu, że otoczenie campingu jest ciekawe, postanawiamy zjeść śniadanie w budce na podwyższeniu, takim domku na palach. Odpalamy kuchenkę gazową, kawa już czeka w kubkach na bycie zalaną, bułki same smarują się smarowidlem, a na szczyk kanapek ląduje pomidor. Kulinarna uczta trwała dobrą chwilę. Dziś nigdzie nam się nie spieszy, a kolejnym naszym przystankiem jest Rumunia. Sprawdzamy trasę, cieszymy się chwilą , porankiem i rosą na trawie. Gdy zdasz sobie sprawę, że nigdzie nie musisz pędzić to celebrowanie prostych czynności jest niezwykle przyjemne.
Pakowanie idzie gładko, podstawowy ekwipunek, ubrania i kuchenka już zapakowane do sakw. Namiot poddaje się operacji skladania już bardzo sprawnie - na poczatku (dzień, dwa) walczyłem z tym mobilnym domkiem. Kiedy już się oswoiłem z taktyką składania i rozkładania (podglądając między innymi mojego kompana - fana noclegów pod gołym niebiem) szło mi to na prawdę sprawnie.
Ostatnie sprawdzenie mocowań, toaleta, napełnienie camelbag'a, ustawienie koordynatów i ruszamy w drogę. tego dnia mamy zapanowane dotarcie do Rumunii, by zmierzyć się po raz drugi z Karpatami i przełęczą Transogorską (Transafagarasan).
Bułgarskie wybrzeże różni się zdecydowanie od śródlądzia. Skok cywilizacyjny daje sie we znaki na każdym kroku. Hotele i infrastruktura miejska, dobre drogi (albo świeży asfalt, albo mniej dziurawe) i jakoś tak bardziej polsko (tak, tak). W MotoCamp podczas rozmów dużo wspominało się o roli gangusow w rozwoju tej turystycznej deweloperki. Niezależnie od środków - cel jest osiągnięty. Można tu wpaść na urlop, zwłaszcza,że autem nawet blisko i ceny dla Polaka przystępne.
Przejazd do Rumunii jakoś szczegolnie nie zapadł mi w pamięć, może poza starym mostem nad Dunajem i dużymi rondami, gdzie stało trochę granicznikow. Królował tam duży tranzyt, brud, balagan..
Dobra pogoda i wysoka temperatura nas nie opuszczały. Błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Moja obecna kurtka nie dość, że jest wysłużona, to średnio skutecznie wentyluje. Za nami jakieś 2,500km. Jedyne czego chce w kontekście stroju to zdjąć go i wyprać w pralce. Idzie się do tego przyzwyczaić, a zużyta kurtka pomaga kreować image niestrudzonego globetrottera na dwóch kołach ;-)
Wjechaliśmy w przelecz transfogorską. Dobrze być znów w górach. Bujne zielone lasy, skały, górska rzeka i szum wodospadów. Zapach igieł i runa leśnego.. Tych doznań sensorycznych nie zmacil nawet znak "Strzeż się niedźwiedzi".
Po znalezieniu pół dzikiego miejsca biwakowego rozstawiliśmy namioty, zostawiliśmy bagaże i udaliśmy się w górę, by sprawdzić jak miewa sie droga. Po drodze co chwile mijaliśmy rozbite namioty i vany/ karawany z turystami, gdzie każdy przy ognisku szykował wieczorna strawę. Były też pensjonaty i hotele, ale przyznaję - nie interesowało nas to ani trochę.
Ładne zakrety, owce, pasterze i ich psy - to miałem gdzies po drodze do góry. Dzień powoli miał się ku końcowi, więc nie szaleliśmy w naszej wędrówce po Transofogorskiej.
Kurcze, doszło do mnie, że zgubiłem fajoską latarkę czołówkę, kupiona chwilę przed wyjazdem. Po odtworzeniu faktów, musiała mi gdzieś wylecieć z kieszonki plecaka, gdy cisnęliśmy na drodze ekspresowej. Trudno - swietnie.
Po powrocie na dół pozbieraliśmy drewno że zniszczonego domu i rozpaliliśmy ogień. Świetnie sprawdziły się parafinowe tabletki, które zabrałem do rozpalania. Wojskowa rozpałka działała rowniez na mokro, więc byliśmy gotowi na prawie każda ewentualność. Mieliśmy kiełbasę, piwo, kawę, herbatę i pieczywo - zestaw turysty. Obok nas rozbiła się jeszcze jedna rodzinka, nazbierali chrustu i mieli podobne plany na kolację, ojciec w dodatku pogrywał na gitarze. Był klimat.
Dziś czuć było w powietrzu święto. Mój kompan znów rozbił namiot na dziko. Robiliśmy tego dnia dużo zdjęć, planowaliśmy wieczorne podjazdy, żeby uchwycić niebo - tej nocy było piękne.
Zasnąłem nie ubierając kalesonów, to był błąd. W nocy temperatura mocno spadła, spałem w samych dresach i zmarzłem...
Przynajmniej nie padało. W pewnym momencie natura się o mnie upomniała i trzeba było decydować: marznąć i wyjść za potrzebą, czy trwać w namiocie póki.. no właśnie, wybrałem opcje nr 1.
Ponownie ułożyłem się do snu, mimo szarpanej nocy, rano czułem się wysmienicie.
Nie mogłem się doczekać jazdy!
Podoba mi się nowa szata graficzna :) O wiele przyjemniej się czyta.
OdpowiedzUsuńNie wolno zbyt długo trzymać moczu, pamiętaj :D
... aha, to mi się tło nie wczytało... ja jebe :P
OdpowiedzUsuńDo usług, dzięki za rady!
Usuń