niedziela, 28 października 2018

Bułgaria - Rumunia, nudny tranzyt

Kolejny dzień - kolejna przygoda.

Wstajemy jak zwykle rano, wewnętrzny głos podpowiada mi, że żadnemu z nas nie chcę się kończyć "stanu bycia w podróży". Na pewno każdy tęskni za domem, najbliższymi i rutyną codziennego dnia, ale każdy jest też ciekawy kolejnego kilometra "do nawinięcia".

Z racji faktu, że otoczenie campingu jest ciekawe, postanawiamy zjeść śniadanie w budce na podwyższeniu, takim domku na palach. Odpalamy kuchenkę gazową, kawa już czeka w kubkach na bycie zalaną, bułki same smarują się smarowidlem, a na szczyk kanapek ląduje pomidor. Kulinarna uczta trwała dobrą chwilę. Dziś nigdzie nam się nie spieszy, a kolejnym naszym przystankiem jest Rumunia. Sprawdzamy trasę, cieszymy się chwilą , porankiem i rosą na trawie. Gdy zdasz sobie sprawę, że nigdzie nie musisz pędzić to celebrowanie prostych czynności jest niezwykle przyjemne.

Pakowanie idzie gładko, podstawowy ekwipunek, ubrania i kuchenka już zapakowane do sakw. Namiot poddaje się operacji skladania już bardzo sprawnie - na poczatku (dzień, dwa) walczyłem z tym mobilnym domkiem. Kiedy już się oswoiłem z taktyką składania i rozkładania (podglądając między innymi mojego kompana - fana noclegów pod gołym niebiem) szło mi to na prawdę sprawnie.


 Ostatnie sprawdzenie mocowań, toaleta, napełnienie camelbag'a, ustawienie koordynatów i ruszamy w drogę. tego dnia mamy zapanowane dotarcie do Rumunii, by zmierzyć się po raz drugi z Karpatami i przełęczą Transogorską (Transafagarasan).

Bułgarskie wybrzeże różni się zdecydowanie od śródlądzia. Skok cywilizacyjny daje sie we znaki na każdym kroku. Hotele i infrastruktura miejska, dobre drogi (albo świeży asfalt, albo mniej dziurawe) i jakoś tak bardziej polsko (tak, tak). W MotoCamp podczas rozmów dużo wspominało się o roli gangusow w rozwoju tej turystycznej deweloperki. Niezależnie od środków - cel jest osiągnięty. Można tu wpaść na urlop, zwłaszcza,że autem nawet blisko i ceny dla Polaka przystępne.

Przejazd do Rumunii jakoś szczegolnie nie zapadł mi w pamięć, może poza starym mostem nad Dunajem i dużymi rondami, gdzie stało trochę granicznikow. Królował tam duży tranzyt, brud, balagan..

Dobra pogoda i wysoka temperatura nas nie opuszczały. Błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Moja obecna kurtka nie dość, że jest wysłużona, to średnio skutecznie wentyluje. Za nami jakieś 2,500km. Jedyne czego chce w kontekście stroju to zdjąć go i wyprać w pralce. Idzie się do tego przyzwyczaić, a zużyta kurtka pomaga kreować image niestrudzonego globetrottera na dwóch kołach ;-)

Wjechaliśmy w przelecz transfogorską. Dobrze być znów w górach. Bujne zielone lasy, skały, górska rzeka i szum wodospadów. Zapach igieł i runa leśnego.. Tych doznań sensorycznych nie zmacil nawet znak "Strzeż się niedźwiedzi".
Po znalezieniu pół dzikiego miejsca biwakowego rozstawiliśmy namioty, zostawiliśmy bagaże i udaliśmy się w górę, by sprawdzić jak miewa sie droga. Po drodze co chwile mijaliśmy rozbite namioty i vany/ karawany z turystami, gdzie każdy przy ognisku szykował wieczorna strawę. Były też pensjonaty i hotele, ale przyznaję - nie interesowało nas to ani trochę.



Ładne zakrety, owce, pasterze i ich psy - to miałem gdzies po drodze do góry. Dzień powoli miał się ku końcowi, więc nie szaleliśmy w naszej wędrówce po Transofogorskiej.
Kurcze, doszło do mnie, że zgubiłem fajoską latarkę czołówkę, kupiona chwilę przed wyjazdem. Po odtworzeniu faktów, musiała mi gdzieś wylecieć z kieszonki plecaka, gdy cisnęliśmy na drodze ekspresowej. Trudno - swietnie.

Po powrocie na dół pozbieraliśmy drewno że zniszczonego domu i rozpaliliśmy ogień. Świetnie sprawdziły się parafinowe tabletki, które zabrałem do rozpalania. Wojskowa rozpałka działała rowniez na mokro, więc byliśmy gotowi na prawie każda ewentualność. Mieliśmy kiełbasę, piwo, kawę, herbatę i pieczywo - zestaw turysty. Obok nas rozbiła się jeszcze jedna rodzinka, nazbierali chrustu i mieli podobne plany na kolację, ojciec w dodatku pogrywał na gitarze. Był klimat.



Dziś czuć było w powietrzu święto. Mój kompan znów rozbił namiot na dziko. Robiliśmy tego dnia dużo zdjęć, planowaliśmy wieczorne podjazdy, żeby uchwycić niebo - tej nocy było piękne.



Zasnąłem nie ubierając kalesonów, to był błąd. W nocy temperatura mocno spadła, spałem w samych dresach i zmarzłem...
Przynajmniej nie padało. W pewnym momencie natura się o mnie upomniała i trzeba było decydować: marznąć i wyjść za potrzebą, czy trwać w namiocie póki.. no właśnie, wybrałem opcje nr 1.
Ponownie ułożyłem się do snu, mimo szarpanej nocy, rano czułem się wysmienicie.
Nie mogłem się doczekać jazdy!


3 komentarze:

  1. Podoba mi się nowa szata graficzna :) O wiele przyjemniej się czyta.
    Nie wolno zbyt długo trzymać moczu, pamiętaj :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ... aha, to mi się tło nie wczytało... ja jebe :P

    OdpowiedzUsuń