Następnego dnia mieliśmy krótką, ale wyczerpujacą przeprawę do Stambułu. Ale cofnijmy się o jeden krok.
Główną zaletą spania w "hotelu pod milionem gwiazd" nie jest niezależność, wolność, pokazanie kto tu jest prawdziwym gościem lub gościówą... Największą zaletą tego "hotelu" są.. gwiazdy.
Gdy masz statyw, fajny aparat i czas, można się nieźle pobawić..
Przyznaje - mnie statyw zaginął (wypadł z pokrowca, a miałem taki fajny mini "statywik"), miałem czas i aparat.. Zostało wybrać dobrą miejscówkę i "pykać fotki".
Światła z baru i miasta troszke przeszkadzały, żeby ująć Drogę Mleczną jescze bardziej wyraziście.
Zachwycony perseidami, pojedzony kiełką z BiedroGrilla nie miałem ochoty spać. Sytuacji nie poprawiała mata usytułowana na jakimś kamulcu i oscie oraz... pies, który postanowił pobuszować w "aromatach" z BiedroGrilla.
Poranek był brutalny, słońce znów zrobiło z namiotu bojler. OD razu wystrzeliłem jak z procy i zabrałem się za składanie. Paweł był jak zwykle szybszy.
Po zebraniu szmat, szybki prysznic, ubieranie w grube ciuchy i śniadanie na leżaczkach. Tym razem owsianka z shake'iem bananowym.
Tak naładowani obraliśmy Azymut na granicę Peplos - Makaza.
Droga wiodła bez większych przeszkód, dlatego około 12:00 zameldowaliśmy się na granicy.
Żar lał się z nieba, a my w pełnym rynsztunku bojowym. Zdejmiesz kurtkę i staniesz w podkoszulku to ostre słońce spali Ci skórę.
Dojechaliśmy najbliżej okienka wartowniczego jak się dało, omijajac samochody. Żaden z kieorwców nie protestował, czuli pod skórą naszą radość z podróżowania (i gotowania się w sosie własnym).
Na strefie bezcłowej podszedł do mnie policjant grecki. Czułem, że zaraz zacznie się przyczepiać o byle co, ale jakież było moje zdziwienie, gdy pokazał na moj deflekto i wykrzyczał "I knew it's Darkojack!". Uśmiechnał się do mnie, okazało się potem, że kupił do swojej Hondy taki sam deflektor z polskiej firmy jak ja. Wymieniliśmy pare zdań, a moj kompan buszowal po sklepach wolnocłowych.
Zrobiliśmy tu dłuższą przerwe na ochłodzenie się, posiłek, kawę.. Teraz czas na granicę turecką.
tutaj kierowcy już nie puszczali nas tak chętnie jak w Grecji, granicznicy też byli nie wzruszeni - trzeba było odstać swoje.
Po drodze mieliśmy pobieżną wizualną kontrolę bagażu, granicznik zabrał nasze dokumenty i zaczęło się skupulatne sprawdzanie zielonej karty, wizy, paszportu. Podjechaliśmy do Brytyjczyka na BMW, prawdę powiedziwszy nie był zbyt rozmowny, ani przyjemny jak na doświadczonego motocyklistę.
Jak się później okazało, jego i jego kolegę zawrócono na granicy w celu sprawdzenia ich maszyn na RTG. My po kontroli pojechaliśmy na kolejną bramkę, tam znów weryfikacja papierów, ostatni szlaban i upragniony wjazd na terytorium Turcji.
Fotki pod bramą wjazdową i szukanie stacji.
Pierwsze wrażenie - jeju, jakie drogi. Stół. Równe. Brak dziur. Dojazd do granicy marzenie. Późniejsze doświadczenia wcale nie zmieniły mojego zdania o ich infrastrukturze. Główne drogi są wspaniałej jakości.
Nudna jazda, caly czas prosto nużyła nie tylko nas. Kiedy minęliśmy "ściga" o pojemności 125ccm, kierowca wziął sobie temat do siebie i zaczęliśmy "sprawdzać się na drodze". Kierowca + pasażer ściga nie dawali za wygraną, co chwila dwójka Turków chciała nam pokazać, kto rządzi na lokalnych drogach.
Zatrzymaliśmy się na tej samej stacji, widocznie ich smok mocno popił etyliny i musiał zostać udobruchany nową jej dawką.
Zauważyłem że kierownik i jego syn/brat/porwane przypadkowe dziecko ;-) przetykają sobie uszy. Odkąd zacząłem jeździć na motocyklu, czułem po jeździe charakterystyczne dzwonienie, podobne do tego jakie się ma po glosnych koncertach. Od dłuższego czasu stosuję do jazdy zatyczki.
Miałem ze sobą 3 zapasowe pary (jestem ciamajdą, gubie rzeczy...) i odbarowałem dwiema z nich Marqueza i jego kompana. Ucieszyli się, mam nadzieję, że to pomoże w kreowaniu wielkiej przyjaźni polsko - tureckiej w przyszłości.
Odpoczynek, kawa, korespondencja z krajem ojczystym przy pomocy sieci Internet i w drogę. Dziś główny cel - dojazd do Stambułu. Droga układa się pięknie - wzdłuż wybrzeża. Malownicze widoki, droga dobrej jakości, ale nudna.
Im bliżej celu tym ruch wzmaga się. Grzeje, to mało powiedziane. Robimy często postoje. Coraz bardziej dają się we znakie dzikie zachowania tureckicj kierowców. Spychanie z pasa, zajeżdzanie drogi, dohamowywanie w ostatnich momentach.. Jak się okazało, to był dopiero wstęp do obwodnicy Stambułu.
Plan był taki, żeby tradycyjnie zatrzymać się przy tablicy wjazdowej, zrobić zdjęcie i jechać do hotelu. To było bardziej niż niemożliwe! duze natężenie ruchu, jedziesz z tym potokiem samochodów osobowych, motocykli, busów i ciężarówek. Zmiana pasa dosłownie na żyletki, bardzo szybka jazda wymagająca obserwacji i bardzo dobrego refleksu.
Zjeżdzamy bliżej centrum, wbijamysię w duży korek, za godzinę dowiemy się, ze właśnie w tyle pokonaliśmy 5kilometrów. Nigdy, ale to nigdy nie widziałem takiego naporu aut. Nigdy nie widziałem takiej obojętności co do jadącej na sygnale karetce. Nikt się nie rozjeżdżał, każdy twardo stał na swoim miejscu, a karetka nie mogła dojechać do poszkodowanego.
Po chwili stania jak te.. hmm znaki drogowe zaczęliśmy się ryć.
Piekniejszych słów nie można tu dodać, to było czyste rycie. Centymetr przejechany to centymetr zdobyty. Napór samochodów i pieszych, tragaży, skuterzystów, rowerzystów był nie do opisania.
Jeździliśmy drogami zamkniętymi dla ruchu, gdzie kwitł handel i wymiana towarów.
Jazda po skladanych kartonach - tego nie zapomnę dopóki Alzheimer nie zrobi z mojego mózgu sita (oby nigdy nie zrobił).
Patrzymy na siebie porozumiewawczo wzrokiem z cyklu "co my tu robimy"? Silniki zagotowane, ręce od pracy w sekwencji gaz-hamulec-sprzęgło już wykazują duże zmęczenie.
Po przejechaniu tych kilku kilometrów i piłowaniu niemiłosiernie mojej F8'mki zdałem sobie sprawę, że właśnie wróciła mi się inwestycja w szkolenie z technik jazdy miejskiej u Motopomocnych.
Mariusz sprawił, że oswoiłem się z GS'em, bo po przesiadce z Vstroma miałem kłpoty, żeby go ujarzmić przej wyjazdem. Masa, wysoki środek ciężkości, wysokie siedzisko i to, że gasł na niskich obrotach sprawiało, ze po tygodniu od jego zakupu chciałem się go pozbyć. O maszynie słów kilka w następnych odsłonach bloga, tych co nie mogą się już doczekać - sorry guys ;-)
Dojeżdzamy do Tulip House Hotel. Poszedłem się zameldować, Paweł doglądał sprzętu, gdyż po kilku chwilach zjawili się tubylcy zainteresowani maszynami. Trzeba ludziom ufać, ale nie każdy chce stracić bagaże przez nierotropność.
Pobrałem klucze, kompan zdjął dwoma ruchami kufry i torbę, więc pierwszy dostał klucze do pokoju. Ja musiałem się chwile nagimnastykować z moimi sakwami i roll-bag'iem.
Wyszedłem wąską klatką schodową na drugie piętro i moim oczom ukazał się przytulny, czysty i świeży apartament z widokiem na Bosfor. Apartament to duże słowo, ale dostaliśmy podwyższenie standardu pokoju od recepcji.
Balkon, będacy zarazem elementem drogi ewakuacyjnej robił wrażenie. Nie tyle balkon, co widok na Cieśnine Bosfor.
Po wyniesieniu ekwipunku chciałem tylko wziąć prysznic i nie robić nic. Ale trzeba było zaparkować maszyny w "strzeżonym i dozorowanym parkingu". Po dogadaniu stawek, otrzymaniu "good price" za dwie noce pod rząd (oferta z 6 na 5 eurasów/ doba) udaliśmy się do pokoju, gdzie czekał na nas magazyn mundial i schłodzony Jack Danniels.
Dwa dni bez motocykla. Tylko my i Stambuł (i inne 19 milionów ludzi mieszkających w tym miejscu)... Pora na zwiedzanie, kebaby i regeneracje..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz