niedziela, 5 sierpnia 2018

Dzien 2: Oblicza gór: Transalpina

Wstaliśmy wcześnie, około 07:00, wygodne łóżka były gwarantem dobrego snu. Budzik musiał się nastarać, ażeby sprowokować otwarcie moich powiek. Chętnie leżałbym do 09:00, ale żelazne trzymanie się planu stało wyżej w hierarchii wartości. Na śniadanie owsianka (na wodzie - tak jak kazała Anna Lewandowska) i kawa "parzucha". Po omówieniu założeń taktycznych, załadowaliśmy rzeczy na motocykle i ruszyliśmy podbijać Transalpinę.
Transalpina.

Na transalpinie.

Aura była kapryśna - delikatny deszczyk, obaj nie zakladaliśmy przeciwdeszczówek. Droga prowadziła bardzo dobrze, mokry asfalt nie przeszkadzał w jeździe, ale wiadome - safety first.
Transalpina to najwyżej położena droga w Rumunii, sięga 2154 m n.p.m. (przełęcz Urdele). Trasa oddziela miasta Sebes i Novaci.
Przemierzałem tą trasę pierwszy raz, ale opisy z forum internetowych i opowieści Pawła powodowały, że z zakrętu na zakręt odkręcałem manetke gazu coraz mocniej.

Im bardziej w las, tym.. większa mgła.
Nawierzchnia jest bardzo dobrej jakości.

Za nami "zapierający dech w piersiach" widok na przełęcz.
Plan przejazdu zakładał zatrzymywanie się w miejscach, które są dla nas atrakcyje. Stop - zachwyt - zdjecie - jazda dalej. Przejazd drogą DN67C bez delektowania się widokami i serpentynami to trochę jak deptanie symboli narodowych. Każdy kilometr powodował obniżenie temperatury i pogorszenie warunków widzialności. Coraz gęstsza mgła budziła niepokój, ale po ustaleniach i weryfikacji morale jechaliśmy dalej. Niektórzy motocykliści napotkani na trasie zawracali. W pewnym momencie widziałem niewiele dalej niż 10metrów. Ale nie to było najgorsze..
Jadąc jakby nigdy nic, wchodziłem w kolejny zakręt, gdy z nienacka zaatakował mnie potwornie silny podmuch wiatru.  Byłem w połowie zakrętu, siła wiatru prawie mnie wywróciła. Stanałem z wpół złożonym motocyklem, czekając na zbawienie.
Pomoc przyszła od estończyków, którzy byli pare metrów wyżej. Sprawdzali rany wojenne jednego z kolegów, który nie miał tyle szczęscia co ja i wiatr położył go wraz z motocyklem (poza uszkodzonym kufrem, nic mu się nie stało).
Paweł dojechał, mieliśmy do wyboru powrót lub jazdę dalej.
Ciśniemy!
Kolejne dwa zakręty pokonywałem "po żeglarsku". Dużo gazu, kurs ostro na wiatr, "zwrot przez sztag" na szczycie zakrętu i byle dalej. Technika pokonywania zakrętów wołała o pomste do nieba, ale ważne, ze była skuteczna.
Widok na przełęcz.

Nie nacieszyliśmy się majestatycznymi widokami na szczycie przełęczy. Gęsta jak mleko mgła wygrała dzisiaj z nami. Jeszcze tu wrócę - pomyślałem.

Zjazd z góry był kwadratowy, czułem się spięty, sztywne plecy nie wrożyły nic dobrego. Kompan również raportował dygot rąk - nie spodziewałem się tego u takiej starej wygi.
Dojeżdzając do transalpińskich Krupówek (bazar różności, suwenirów, lokalnej gastronomii i dziewiarstwa) czułem personalne zwycięstwo nad swoimi słabościami.

"Just did it".

Później pogoda popawiła się, ale zaczął dokuczać upal. dojechaliśmy do Bechetu. Tu czekaliśmy na prom przez Dunaj do miasta Orjachowo. "Zupka chińska" jeszcze nigdy nie była taka dobra i sycąca.
W oczekiwaniu na prom. Zupka chińska była "pryma sort".
 Rzeka Dunaj - druga po Wołdze - najdłuższa rzeka Europy, stanowi ona naturalna granicę miedzy Rumunią, a Bułgarią
Po załatwieniu biurokracji na granicy pojechaliśmy szukać bankomatu. Paweł wklepał koordynaty w nawigację, która zaprowadziła nas do .. Toi Toi'a

"Bankomat" po bułgarsku.

Dalej przelot przez Bułgarie i nocleg w Moto Camp Bułgaria Jeżeli udajecie się na południe - jest to absolutny "must be". Dlaczego?
O tym w następnym wpisie...
 





1 komentarz:

  1. Ma-sakra :D Trzeba mieć jajca i charakter do takiej wycieczki ;)

    OdpowiedzUsuń