czwartek, 16 sierpnia 2018

180 na południe..

1 Lipca, niedziela.
O 10:00 wyruszamy (bardzo niechętnie) z MotoCamp Bułgaria. Po godzinie jazdy zatrzymujemy się w Gabrowie, w celu uzupełnienia zapasów. Podstawowe zaprowiantowanie, gdyż nasze "żelazne razje żywieniowe" prawie się wyczerpały: pare zupek chińskich (mmm..), kiełbasa, jakaś czekolada na "morale", woda itp. Przyznaje, ze najbardziej przed podróżą obawiałem się przegrzania (jazda w pełnym kombinezonie) i odwodnienia. To jest taki cichy wróg, którego nie widać, a obniża znaczaco koncentracje. Łatwo wtedy o błąd, którego nikt nie chce popełnić 1500km od domu.
Dzień jest upalny, z 30 stopni na "miękko", Paweł nie wychodzi z Lidla już dobrą chwilę. Okazało się, że jego karta Revolut zwariowała. Pobrano mu pieniądze z konta kilka razy za tą samą transakcje. No kolega szczęśliwy  z tego powodu nie był, co odbiło się na jego późniejszym stylu jazdy. Czekanie na zewnątrz w tym słońcu spowodowało, że topiłem się i miałem dość. Moczenie kamizelki i chusty nie pomagały. Czas wsiąść "na koń" i jechać dalej.

Bułgaria to piękny kraj, ze wspaniałą architekturą. Lubię socrealizm, głównie za monumentalizm, symetrie oraz rozmach. Na wielu budynkach widać jeszcze radzieckie gwiazdy, a posągi robotników przy pracy na nikim nie robią wrażenia..

Jedziemy drogą E85, postanowiłem odpalić radio w interkomie, bo monotonna i nużąca droga sprawiała, ze zaczynałem być senny.
Szukam stacji.. klasyczna, dalej, szumy, dalej, gadanie, dalej.. aż nagle trafiłem na stację w stylu polskiej Eski czy RMF MAXX..

Nagle w głośnikach usłyszałem Valentine i "Hej Vojnicze" [Валентина - Хей Войниче] i od razu się rozbudziłem, nóżka chodziła po podnóżku, przepustnica szalała w skoczny rytm melodii. Przez chwile miałem kandydaturę na piosenkę wyjazdu ;-)

Przejeżdzamy koło Shipki - pomnika wolności. Walki w Shipce w lecie 1877r. przyczyniły się w dużym stopniu z wyzwolenia Bułgarii z panowania Imperium Osmańskiego. Zbudowany w 1934r. z dolomitu pomnik jest bardzo ważny dla bułgarskiej społeczności. 
My jednak jechaliśmy dalej, w kierunku szczytu Khadzhi Dimitur, lepiej znanego jako Buzłudża. 
Gdy dojedziecie do pierwszego pomnika, kierujcie się na lewo. Droga chwilę będzie prowadzić w dół, ale bądźcie wytrwali i kontynuujcie jazdę tą drogą aż do samego końca!
Bułgarski symbol socjalizmu na szczycie góry Khadzi Dimitur oficjalnie jest zamkniety dla zwiedzających, a wejścia do nielegalnie wydrążonego otoworu prowadzacym do środka strzeże strażnik.
Pod Buzłudżą postawiono jeszcze jakiś kolejny partyjny pomnik.

 Z zewnątrz kolos robi niesamowite wrażenie. Ślad czasu go nie oszczedził, co widać po dziurawym dachu jak  szwajcarski ser, "wyszprejowanych" murach i zmęczonych żelbetonowych elementów konstrukcji.
Jedno jest pewne - budowniczy mieli rozmach. Ze szczytu góry (1441m n.p.m.) rozpościera się przepiękny widok na okolicę.

Zgłodnieliśmy, więc wdrożamy dobrze znaną procedurę: kuchenka, gaz, woda i zupka chińska poprawiona pieczywem w anturażu herbaty. 

Pamiątkowym zdjęciom nie bylo końca.

Po odpoczynku skierowaliśmy się na drogę nr. 5 w kierunku Makazy i przejścia granicznego z Grecją. Droga bardzo dobrej jakości, w dodatku przez dłuższą część towarzyszył nam widok pięknie meandrującej rzeki Varbitzy.
W Grecji planowaliśmy nocleg na campingu "tuż przy samym morzu" - tak przynajmniej mówiła o tym zajawka z Bookingu. Po przekroczeniu granicy i wjechaniu wgłąb Grecji od razu można było poczuć zapach sosen i cytrusów, który przemile drażnił moje nozdrza. Spiekota słońca i te zapachy - za to uwielbiam Grecje. Kamping okazał się być dość daleko od wybrzeża - a chcieliśmy się przespać w hotelu pod milionem gwiazd wsłuchując sie w szum błękitnej toni.

- Jedziemy jeszcze chwile, sprawdzamy miejscówki i śpimy na dziko. - Skwitował rozgoryczony ofertą noclegową Paweł.

Po szybkim podjeździe, wybraliśmy miejsce tuż koło baru przy plaży.




Moj imiennik i zarazem kompan w podróży uśmiechnął się szelmowsko, gdy zobaczył wybrzeże klifowe nad samym morzem. Musiałem mieć bardzo dobre argumenty, żeby rozłożyć namiot gdzie indziej. W zasadzie miejsce bardzo przypadło mi do gustu i nie oporowałem.

Hotel pod milionem gwiazd.

Kontrolnie podjechałem do baru, zapytać, czy wolno się tam rozbijać namiotami. Szef baru, a bardziej jego córka (angielski "szefa" był taki jak mój grecki), wypytała nas o szczegóły naszego pobytu. Po szybkim wywiadzie właściciel (i baru, i tego pola, gdzie chcieliśmy spać) kiwnął porozumiewawczo głową wyrażając zgodę i akceptację na nasz pobyt.

Wybraliśmy miejsce, wdrożyliśmy procedurę namiotową i zdjęliśmy ciuchy motocyklowe i poszliśmy do baru odwdzięczyć się za gościnę. Zimne piwo, z oszronionego kufla - tego mi było trzeba!
Leżak, zimne piwo, kojący oczy widok. To jest to!


Na kolacje zrobiliśmy kiełbaski z BiedroGrilla, jednocześnie pozbywając się kolejnej ilości nadbagażu (zakupiliśmy dwa BiedroGrille jednorazowe).

Jak się później przyjrzeliśmy trafiliśmy jak ślepej kurze ziarno i to z kilku powodów:
  • Nocleg na dziko = nocleg za friko
  • Bliskość baru = zimne piwo i leżaki
  • Nieograniczony dostęp do morza po zejściu z falezy
  • Słodkowodny prysznic na plaży
  • Nocne krajobrazy i świetne zdjęcia
To był świetny wybór. Pod każdym względem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz