Stabuł to największe i najludniejsze miasto Turcji. Pomimo, że stolicą tego kraju jest Ankara, Stambuł jest zdecydowanie bardziej rozpoznawalną jego częścią. Stambuł to kolebka historyczna, kulturowa i biznesowa Turcji.
Łączy on Europę i Azję, rozpościera się nad cieśniną Bosfor, która otwiera podwoje dla towarowych statków świata dla Morza Czarnego.
Mieliśmy 2 dni na zwiedzenie Stambułu. Czy to wystarczy na miasto, które liczy 15.3 miliona mieszkańców (oficjalnie)? No pewnie, że nie. Ze względu na to, że czasu mało a plan ambitny, już po zajechaniu i chwili odpoczynku postanowiliśmy wyjść na ulice i poczuć klimat tego miejsca.
Pierwszym i obowiązkowym przystankiem była regionalna restauracja z prawdziwym tureckim kebabem.
Szybko jednak zorientowaliśmy się, że wszystkie "regionalne i prawdziwe" restauracjie są zrobione "pod turystę". Przeszliśmy kilka miejsc, wybraliśmy jedno, gdzie według nas siedziało najwięcej "lokalesów".
Zamowiliśmy dania "z kebabu" (o tym innym razem). Nie spodziewalem się wiele, przecież kebs to kebs. Czym ten turecki różniłby się od tego podawanego przez Polaka w Polsce?
Cola, Kebab i kelner z Kurdystanu dzielący sie cennymi radami turystycznymi.
Myliłem się, obsługiwał nas kelner z Kurdystanu, jawnie głosząc swe polityczne poglądy niepodległościowe. Odważny był, nie powiem. Zarekomendował nam przyjemne dla podniebienia dania, z bukietem surówek. Było bardzo dobre, średnio ostre z opcją doprawienia, a na końcu podał słodki czaj. Turecki klasyk w kształtnej jak łezka szklance.
Jak czaj to tylko słodki, w charakterystycznej szklance z podstawką.
Pojedzeni wybraliśmy się na zwiad po mieście. Błękitny Meczet, Hagia Sofia, Bazaar przy meczetach, pare wąskich uliczek. Wykonaliśmy wstępny zwiad co do godzin otwarcia. Zmęczeni wróciliśmy do hotelu, obejrzeliśmy skróty meczów MŚ i do spania...
O tym jak ważna jest logistyka podroży nie muszę chyba nikogo przekonywać - jednak nie wyobrażam sobie wieczornej wycieczki, gdyby nasz hotel byl oddalony kilka stacji metrem od centrum.
Błekitny meczet po zmroku.
Hagia Sofia po zmroku.
Boczne ulice centrum Stambułu nie oferowały tyle przepychu co główne alterie
Gdy kładłem się spać, a było to dośc późno, wiedziałem, że nadchodzący czas trzeba spożytkować na odpoczynek.
Następnego dnia mieliśmy krótką, ale wyczerpujacą przeprawę do Stambułu. Ale cofnijmy się o jeden krok.
Główną zaletą spania w "hotelu pod milionem gwiazd" nie jest niezależność, wolność, pokazanie kto tu jest prawdziwym gościem lub gościówą... Największą zaletą tego "hotelu" są.. gwiazdy.
Gdy masz statyw, fajny aparat i czas, można się nieźle pobawić..
Przyznaje - mnie statyw zaginął (wypadł z pokrowca, a miałem taki fajny mini "statywik"), miałem czas i aparat.. Zostało wybrać dobrą miejscówkę i "pykać fotki".
Światła z baru i miasta troszke przeszkadzały, żeby ująć Drogę Mleczną jescze bardziej wyraziście.
Zachwycony perseidami, pojedzony kiełką z BiedroGrilla nie miałem ochoty spać. Sytuacji nie poprawiała mata usytułowana na jakimś kamulcu i oscie oraz... pies, który postanowił pobuszować w "aromatach" z BiedroGrilla.
Poranek był brutalny, słońce znów zrobiło z namiotu bojler. OD razu wystrzeliłem jak z procy i zabrałem się za składanie. Paweł był jak zwykle szybszy.
Po zebraniu szmat, szybki prysznic, ubieranie w grube ciuchy i śniadanie na leżaczkach. Tym razem owsianka z shake'iem bananowym.
Tak naładowani obraliśmy Azymut na granicę Peplos - Makaza.
Droga wiodła bez większych przeszkód, dlatego około 12:00 zameldowaliśmy się na granicy.
Żar lał się z nieba, a my w pełnym rynsztunku bojowym. Zdejmiesz kurtkę i staniesz w podkoszulku to ostre słońce spali Ci skórę.
Dojechaliśmy najbliżej okienka wartowniczego jak się dało, omijajac samochody. Żaden z kieorwców nie protestował, czuli pod skórą naszą radość z podróżowania (i gotowania się w sosie własnym).
Na strefie bezcłowej podszedł do mnie policjant grecki. Czułem, że zaraz zacznie się przyczepiać o byle co, ale jakież było moje zdziwienie, gdy pokazał na moj deflekto i wykrzyczał "I knew it's Darkojack!". Uśmiechnał się do mnie, okazało się potem, że kupił do swojej Hondy taki sam deflektor z polskiej firmy jak ja. Wymieniliśmy pare zdań, a moj kompan buszowal po sklepach wolnocłowych.
Zrobiliśmy tu dłuższą przerwe na ochłodzenie się, posiłek, kawę.. Teraz czas na granicę turecką.
tutaj kierowcy już nie puszczali nas tak chętnie jak w Grecji, granicznicy też byli nie wzruszeni - trzeba było odstać swoje.
Po drodze mieliśmy pobieżną wizualną kontrolę bagażu, granicznik zabrał nasze dokumenty i zaczęło się skupulatne sprawdzanie zielonej karty, wizy, paszportu. Podjechaliśmy do Brytyjczyka na BMW, prawdę powiedziwszy nie był zbyt rozmowny, ani przyjemny jak na doświadczonego motocyklistę.
Jak się później okazało, jego i jego kolegę zawrócono na granicy w celu sprawdzenia ich maszyn na RTG. My po kontroli pojechaliśmy na kolejną bramkę, tam znów weryfikacja papierów, ostatni szlaban i upragniony wjazd na terytorium Turcji.
Fotki pod bramą wjazdową i szukanie stacji.
Pierwsze wrażenie - jeju, jakie drogi. Stół. Równe. Brak dziur. Dojazd do granicy marzenie. Późniejsze doświadczenia wcale nie zmieniły mojego zdania o ich infrastrukturze. Główne drogi są wspaniałej jakości.
Nudna jazda, caly czas prosto nużyła nie tylko nas. Kiedy minęliśmy "ściga" o pojemności 125ccm, kierowca wziął sobie temat do siebie i zaczęliśmy "sprawdzać się na drodze". Kierowca + pasażer ściga nie dawali za wygraną, co chwila dwójka Turków chciała nam pokazać, kto rządzi na lokalnych drogach.
Zatrzymaliśmy się na tej samej stacji, widocznie ich smok mocno popił etyliny i musiał zostać udobruchany nową jej dawką.
Zauważyłem że kierownik i jego syn/brat/porwane przypadkowe dziecko ;-) przetykają sobie uszy. Odkąd zacząłem jeździć na motocyklu, czułem po jeździe charakterystyczne dzwonienie, podobne do tego jakie się ma po glosnych koncertach. Od dłuższego czasu stosuję do jazdy zatyczki.
Miałem ze sobą 3 zapasowe pary (jestem ciamajdą, gubie rzeczy...) i odbarowałem dwiema z nich Marqueza i jego kompana. Ucieszyli się, mam nadzieję, że to pomoże w kreowaniu wielkiej przyjaźni polsko - tureckiej w przyszłości.
Odpoczynek, kawa, korespondencja z krajem ojczystym przy pomocy sieci Internet i w drogę. Dziś główny cel - dojazd do Stambułu. Droga układa się pięknie - wzdłuż wybrzeża. Malownicze widoki, droga dobrej jakości, ale nudna.
Im bliżej celu tym ruch wzmaga się. Grzeje, to mało powiedziane. Robimy często postoje. Coraz bardziej dają się we znakie dzikie zachowania tureckicj kierowców. Spychanie z pasa, zajeżdzanie drogi, dohamowywanie w ostatnich momentach.. Jak się okazało, to był dopiero wstęp do obwodnicy Stambułu.
Plan był taki, żeby tradycyjnie zatrzymać się przy tablicy wjazdowej, zrobić zdjęcie i jechać do hotelu. To było bardziej niż niemożliwe! duze natężenie ruchu, jedziesz z tym potokiem samochodów osobowych, motocykli, busów i ciężarówek. Zmiana pasa dosłownie na żyletki, bardzo szybka jazda wymagająca obserwacji i bardzo dobrego refleksu.
Zjeżdzamy bliżej centrum, wbijamysię w duży korek, za godzinę dowiemy się, ze właśnie w tyle pokonaliśmy 5kilometrów. Nigdy, ale to nigdy nie widziałem takiego naporu aut. Nigdy nie widziałem takiej obojętności co do jadącej na sygnale karetce. Nikt się nie rozjeżdżał, każdy twardo stał na swoim miejscu, a karetka nie mogła dojechać do poszkodowanego.
Po chwili stania jak te.. hmm znaki drogowe zaczęliśmy się ryć.
Piekniejszych słów nie można tu dodać, to było czyste rycie. Centymetr przejechany to centymetr zdobyty. Napór samochodów i pieszych, tragaży, skuterzystów, rowerzystów był nie do opisania.
Jeździliśmy drogami zamkniętymi dla ruchu, gdzie kwitł handel i wymiana towarów.
Jazda po skladanych kartonach - tego nie zapomnę dopóki Alzheimer nie zrobi z mojego mózgu sita (oby nigdy nie zrobił).
Patrzymy na siebie porozumiewawczo wzrokiem z cyklu "co my tu robimy"? Silniki zagotowane, ręce od pracy w sekwencji gaz-hamulec-sprzęgło już wykazują duże zmęczenie.
Po przejechaniu tych kilku kilometrów i piłowaniu niemiłosiernie mojej F8'mki zdałem sobie sprawę, że właśnie wróciła mi się inwestycja w szkolenie z technik jazdy miejskiej u Motopomocnych.
Mariusz sprawił, że oswoiłem się z GS'em, bo po przesiadce z Vstroma miałem kłpoty, żeby go ujarzmić przej wyjazdem. Masa, wysoki środek ciężkości, wysokie siedzisko i to, że gasł na niskich obrotach sprawiało, ze po tygodniu od jego zakupu chciałem się go pozbyć. O maszynie słów kilka w następnych odsłonach bloga, tych co nie mogą się już doczekać - sorry guys ;-)
Dojeżdzamy do Tulip House Hotel. Poszedłem się zameldować, Paweł doglądał sprzętu, gdyż po kilku chwilach zjawili się tubylcy zainteresowani maszynami. Trzeba ludziom ufać, ale nie każdy chce stracić bagaże przez nierotropność.
Pobrałem klucze, kompan zdjął dwoma ruchami kufry i torbę, więc pierwszy dostał klucze do pokoju. Ja musiałem się chwile nagimnastykować z moimi sakwami i roll-bag'iem.
Wyszedłem wąską klatką schodową na drugie piętro i moim oczom ukazał się przytulny, czysty i świeży apartament z widokiem na Bosfor. Apartament to duże słowo, ale dostaliśmy podwyższenie standardu pokoju od recepcji.
Balkon, będacy zarazem elementem drogi ewakuacyjnej robił wrażenie. Nie tyle balkon, co widok na Cieśnine Bosfor.
Po wyniesieniu ekwipunku chciałem tylko wziąć prysznic i nie robić nic. Ale trzeba było zaparkować maszyny w "strzeżonym i dozorowanym parkingu". Po dogadaniu stawek, otrzymaniu "good price" za dwie noce pod rząd (oferta z 6 na 5 eurasów/ doba) udaliśmy się do pokoju, gdzie czekał na nas magazyn mundial i schłodzony Jack Danniels.
Dwa dni bez motocykla. Tylko my i Stambuł (i inne 19 milionów ludzi mieszkających w tym miejscu)... Pora na zwiedzanie, kebaby i regeneracje..
1 Lipca, niedziela.
O 10:00 wyruszamy (bardzo niechętnie) z MotoCamp Bułgaria. Po godzinie jazdy zatrzymujemy się w Gabrowie, w celu uzupełnienia zapasów. Podstawowe zaprowiantowanie, gdyż nasze "żelazne razje żywieniowe" prawie się wyczerpały: pare zupek chińskich (mmm..), kiełbasa, jakaś czekolada na "morale", woda itp. Przyznaje, ze najbardziej przed podróżą obawiałem się przegrzania (jazda w pełnym kombinezonie) i odwodnienia. To jest taki cichy wróg, którego nie widać, a obniża znaczaco koncentracje. Łatwo wtedy o błąd, którego nikt nie chce popełnić 1500km od domu.
Dzień jest upalny, z 30 stopni na "miękko", Paweł nie wychodzi z Lidla już dobrą chwilę. Okazało się, że jego karta Revolut zwariowała. Pobrano mu pieniądze z konta kilka razy za tą samą transakcje. No kolega szczęśliwy z tego powodu nie był, co odbiło się na jego późniejszym stylu jazdy. Czekanie na zewnątrz w tym słońcu spowodowało, że topiłem się i miałem dość. Moczenie kamizelki i chusty nie pomagały. Czas wsiąść "na koń" i jechać dalej.
Bułgaria to piękny kraj, ze wspaniałą architekturą. Lubię socrealizm, głównie za monumentalizm, symetrie oraz rozmach. Na wielu budynkach widać jeszcze radzieckie gwiazdy, a posągi robotników przy pracy na nikim nie robią wrażenia..
Jedziemy drogą E85, postanowiłem odpalić radio w interkomie, bo monotonna i nużąca droga sprawiała, ze zaczynałem być senny.
Szukam stacji.. klasyczna, dalej, szumy, dalej, gadanie, dalej.. aż nagle trafiłem na stację w stylu polskiej Eski czy RMF MAXX..
Nagle w głośnikach usłyszałem Valentine i "Hej Vojnicze" [Валентина - Хей Войниче] i od razu się rozbudziłem, nóżka chodziła po podnóżku, przepustnica szalała w skoczny rytm melodii. Przez chwile miałem kandydaturę na piosenkę wyjazdu ;-) Przejeżdzamy koło Shipki - pomnika wolności. Walki w Shipce w lecie 1877r. przyczyniły się w dużym stopniu z wyzwolenia Bułgarii z panowania Imperium Osmańskiego. Zbudowany w 1934r. z dolomitu pomnik jest bardzo ważny dla bułgarskiej społeczności. My jednak jechaliśmy dalej, w kierunku szczytu Khadzhi Dimitur, lepiej znanego jako Buzłudża. Gdy dojedziecie do pierwszego pomnika, kierujcie się na lewo. Droga chwilę będzie prowadzić w dół, ale bądźcie wytrwali i kontynuujcie jazdę tą drogą aż do samego końca!
Bułgarski symbol socjalizmu na szczycie góry Khadzi Dimitur oficjalnie jest zamkniety dla zwiedzających, a wejścia do nielegalnie wydrążonego otoworu prowadzacym do środka strzeże strażnik.
Pod Buzłudżą postawiono jeszcze jakiś kolejny partyjny pomnik.
Z zewnątrz kolos robi niesamowite wrażenie. Ślad czasu go nie oszczedził, co widać po dziurawym dachu jak szwajcarski ser, "wyszprejowanych" murach i zmęczonych żelbetonowych elementów konstrukcji.
Jedno jest pewne - budowniczy mieli rozmach. Ze szczytu góry (1441m n.p.m.) rozpościera się przepiękny widok na okolicę.
Zgłodnieliśmy, więc wdrożamy dobrze znaną procedurę: kuchenka, gaz, woda i zupka chińska poprawiona pieczywem w anturażu herbaty.
Pamiątkowym zdjęciom nie bylo końca.
Po odpoczynku skierowaliśmy się na drogę nr. 5 w kierunku Makazy i przejścia granicznego z Grecją. Droga bardzo dobrej jakości, w dodatku przez dłuższą część towarzyszył nam widok pięknie meandrującej rzeki Varbitzy.
W Grecji planowaliśmy nocleg na campingu "tuż przy samym morzu" - tak przynajmniej mówiła o tym zajawka z Bookingu. Po przekroczeniu granicy i wjechaniu wgłąb Grecji od razu można było poczuć zapach sosen i cytrusów, który przemile drażnił moje nozdrza. Spiekota słońca i te zapachy - za to uwielbiam Grecje. Kamping okazał się być dość daleko od wybrzeża - a chcieliśmy się przespać w hotelu pod milionem gwiazd wsłuchując sie w szum błękitnej toni.
- Jedziemy jeszcze chwile, sprawdzamy miejscówki i śpimy na dziko. - Skwitował rozgoryczony ofertą noclegową Paweł.
Po szybkim podjeździe, wybraliśmy miejsce tuż koło baru przy plaży.
Moj imiennik i zarazem kompan w podróży uśmiechnął się szelmowsko, gdy zobaczył wybrzeże klifowe nad samym morzem. Musiałem mieć bardzo dobre argumenty, żeby rozłożyć namiot gdzie indziej. W zasadzie miejsce bardzo przypadło mi do gustu i nie oporowałem.
Hotel pod milionem gwiazd.
Kontrolnie podjechałem do baru, zapytać, czy wolno się tam rozbijać namiotami. Szef baru, a bardziej jego córka (angielski "szefa" był taki jak mój grecki), wypytała nas o szczegóły naszego pobytu. Po szybkim wywiadzie właściciel (i baru, i tego pola, gdzie chcieliśmy spać) kiwnął porozumiewawczo głową wyrażając zgodę i akceptację na nasz pobyt.
Wybraliśmy miejsce, wdrożyliśmy procedurę namiotową i zdjęliśmy ciuchy motocyklowe i poszliśmy do baru odwdzięczyć się za gościnę. Zimne piwo, z oszronionego kufla - tego mi było trzeba!
Leżak, zimne piwo, kojący oczy widok. To jest to!
Na kolacje zrobiliśmy kiełbaski z BiedroGrilla, jednocześnie pozbywając się kolejnej ilości nadbagażu (zakupiliśmy dwa BiedroGrille jednorazowe).
Jak się później przyjrzeliśmy trafiliśmy jak ślepej kurze ziarno i to z kilku powodów:
Nocleg na dziko = nocleg za friko
Bliskość baru = zimne piwo i leżaki
Nieograniczony dostęp do morza po zejściu z falezy
Cieszę się, że podobają się Wam posty. Odzwierciedla to statystyka wyświetleń oraz w oddzewach w mediach społecznościowych (Fb).
Przyznaje, że ten post miał powstać dużo później, ale zainspirował mnie do jego popłenienia Waldek i Sebastian (dzięki!) zainteresowani podstawowymi informacjami o wyprawie.
Dziś troszke Q&A: na co zwracać uwagę przed trasą do Stambułu? Pytania od Waldka (treść nie zmieniana) 1. Przekraczanie granic - czy akceptowane jest „omijanie” stojące w kolejce do odprawy samochody?
Generalnie przeciskaliśmy się na przejściach, jeżeli była taka potrzeba.
Granice od Słowacji do Rumunii przekraczaliśmy bardzo sprawnie.
Granica Rumunia - Bułgaria (Bechet - Orjahovo): przeprawa promowa, byliśmy pierwsi, wjechaliśmy ostatni. "Mistrz załadunku" steruje kolejnościa wjazdu. Przeprawa trwała około 40minut. Prom był prawie pełny. Ale odkąd wybudowano niedaleko most nad Dunajem, ruch zelżał... ("kiedyś to było..")
Na promie. Dunaj, pomiędzy Bechetem a Orchajowem.
Granica Bułgaria - Grecja: Makaza - Nimfea: pchanie, troche puszkowcy narzekali na nasze ciasne manewry między samochodami (zostałem strąbiony przez "dziadygę", ale nikt końcowo afer nie robił, granicznicy - ok)
Granica Grecja - Turcja: Peplos - Ipsala (rycie, walka o każdy centymetr, dużo turków na niemieckich blachach. Grecy mili, zagadywali później na postoju o podróż i motocykle. Po stronie tureckiej straciliśmy najwięcej czasu, bo granicznicy kontrolowali wszystko (wiza, zielona karta, pobieżnie bagaże (mają tam RTG, ale nas ta radość ominęła, szczęście kopneło brytyjczyka i włocha, których zawrócono).
Znudzeni jak mopsy na granicy z Turcją. 35 stopni C dawało sie we znaki (upał, odwodnienie, stres cieplny), jak sobie z tym radziłem? O tym wkrótce na blogu
Dużo wojska z bronią na wierzchu. Przyzwyczajcie się.
2. W Turcji chcę tylko dojechać do Stambułu, przekroczyć cieśninę i stanąć nogą w Azji - dalej powrót do Grecji (Saloniki)
- jak najlepiej pokonać cieśninię i ile kosztuje przeprawa?
Nasz plan był bardzo podobny - też chcieliśmy przejechać się na stronę azjatycką, pokręcić się chwile i wrócić. Jak chcecie zrobić to na prawdę sprawnie to wstańcie rano (my wstaliśmy ze śpiewami muzzeina o 4:25). Miasto jest puste, można swobodnie nawigować, bez nerwowych manewrów.
Wyjazd o 0500, kontrola mocowania bagażu i w drogę.
Prom - istnieje taka mozliwość ale jej nie testowaliśmy. Tunel - zakaz wjazdu dla motocykli Mosty: wjechaliśmy Mostem Męczenników 15 lipca (15 Temmuz Şehitler Köprüsü ), nastepnie drogą E80 w kierunku Mostu Sułtana Fatiha. Tą dragą wróciliśmy do Europy, a następnie udaliśmy się na bułgarskie wybrzeże. Wszystko w kosztach spalonego paliwa (w Stambule na stacjach jest dużo drożej niż na obrzeżach) Ślad google poniżej:
Przejazd po azjatyckiej stronie Stambułu, ź: Google
3. Czy w Stambule jest akceptowana jazda motocyklistów między samochodami
czy ewentualnie mogę jechać pasem awaryjnym?
Widziałem motocyklistów jadących pasem awaryjnym.
Pod prąd? Sam jedziesz pod prąd! Kask? Panie, ja tylko po bułki. Fot. Action Cam
Jazda między samochodami jest dozwolona, ale trzeba bardzo uważać. Ruch jest duży i kierowcy jeżdżą agresywnie, dużo bardziej niż w Polsce. W korkach walka o każdy centymetr wolnej przestrzeni.
Tragarze są wszędzie, nie zdziw się, jak któryś wyskoczy niespodziewanie na ulicę.
4. Czy mogę płacić kartą za przejazd autostradą do Stambułu?
W Turcji obowiązują systemy opłat HGS i OGS. HGS - naklejka na szybę, w trakcie przejazdu przez bramkę kamera zbiera dane o pojeździe i ściąga $ z konta. Można zarejestrować się w wiekszym urzędzie pocztowym. OGS - tu potrzebmy jest czytnik. Zasada działania podobna do polskiego ViaTolla. Każda autostrada przed bramkami ma zjazd na drogi ekspresowe prowadzące równolegle do niej. Drogi są dobrej jakości, ale prowadzą przez miasta i mają skrzyżowania. My zignorowaliśmy systemy (nie doczytaliśmy - serio ;-) ) i wjeżdzaliśmy normalnie na autostrady. Bez konsekwencji przy wyjazdach z dróg płatnych jak i na granicy.
5. Jak parkować moto w mieście (na co zwrócić uwagę)
- chodzi mi o bezpieczeństwo motocykla
- niby mam alarm i będę się spinał linką z kumplem, ale może trzeba szukać jakichś parkingów strzeżonych?
W Stambule parkowaliśmy na "parkingu strzeżonym" (był cieć od 08:00 do 21:00, potem zamykał on bramę na noc, która każdy mógł otworzyć (tak tak!), ale chociaż motocykle nie były na widoku). Hotel oferował "parking strzeżony obok hotelu", więc zarezerwowaliśmy wcześniej miejsca poprzez email. Cena 6 eurasów (lub 12 lirasów)/ doba płatne cieciowi. Za 2 doby "amigo" policzył nam 5eurasów/ doba/ moto. Jeżeli chcecie na chwilę zaparkować w samym Stambule, nie ma co dramatyzować z przypinaniem sprzętów, ale nie ryzykowałbym w zostawianiu kasków i kurtek bez zapięcia/ schowania do kufra. Zostawiając moto na noc, szukałbym parkingu w hotelu lub "strzeżonego" nawet tak jak ten nasz. 6. Rezerwacja noclegu: czy wcześniej dzwonić do hotelu, czy szukać na chybił-trafił jakiegoś lokum
Widok z pokoju na Bosfor. fot. Paweł J.
My szukaliśmy przez Booking i AirBN. Chybił trafił może spowodować, że spanie będzie drogie, a podejmowanie decyzji na podmęczonego zawodnika może być oparte na emocjach a nie na zimnej kalkulacji. Polecam Tulip House Hotel. Pokój z widokiem na Bosfor, czysto, klima działa i dogadacie się po angielsku.
Wejście do hotelu Tulip House Istambuł.
7. Jak z bezpieczeństwem „osobistym”, na co zwrócić uwagę „idąc w miasto”?
To ważna sprawa - ja czułem się bezpiecznie. W Stambule na każdym kroku jest policja, w centrum rzuca sie to mocno w oczy. Kałachy i inne "guny" w rękach policjantów i opancerzone wozy niech was nie zdziwią. Władza pokazuje kto tu rządzi. Poza tym miasto sprawia wrażenie zawsze gotowego na demonstracje (barierki, stalowe zasłony strzelnicze, posterunki).
Władza lubi pokazywać siłę.
Jak to mówił mój kolega z zespołu, z pracy, gdy go o to pytałem- jak ma być zamach to w Stambule. Ja czułem się tam bezpiecznie, ale staraliśmy się nie prowokować sytuacji - plecaki zostawiliśmy w pokojach, przy sobie nerka na widoku, aparat w pokrowcu (kompakt - nie lustrzanka). Ubrani normalnie - ale wiadomo, z karnacji od razu widać, że z Rosji lub Polski.
8. Jak zwiedzać miasto? Porzucić moto w bezpiecznym miejscu i dalej na własną rękę, czy mieć moto zawsze przy sobie?
Porzucić, najlepiej na strzeżonym parkingu w centrum lub w okolicach i iść z buta. Transport puliczny jest dobrze zorganizowany. Moto zostawcie, inaczej stracicie masę czasu przeciskając się przez korki (korki w centrum są nieporównywalne do tych w Warszawie, Gdańsku, czy Krakowie w godzinach szczytu). 9. Czy muszę mieć jakieś dodatkowe dokumenty do odprawy na granicy oprócz: paszportu, wizy (chcę ją kupić na granicy), zielonej karty
- słyszałem, że warto mieć ksero wszystkich dokumentów?
Witaj Turcjo! Tablica tuż za ostatnim punktem kontrolnym. fot. P.J.
Zielona Karta wydawana jest w dwóch egzemplarzach. Ja swoje zalaminowałem na wypadek kontaku z wodą - nie było kłopotów na granicy z zalaminowanym dokumentem.
Paszport, wiza - zrobiłem kopie, trzymałem osobno w innym miejscu w bagażu motocyklowym. Również zabezpieczyłem laminatem na wypadek zmoczenia.
Tablica rejestracyjna - jak masz w ramce, to sprawdź mocowania, zabezpiecz trytytkami lub zrób ksero, zalaminuj i wsadź kopie zamiast oryginału. Pewniejszy spósób to zanitowanie, lub przykręcenie tablicy na śruby (śruby dla gwarancji na kleju anaerobowym). Zgubisz tablice - będziesz mieć kaplicę.
10. Oklejam moto polską szachownicą plus orzełek i napis „Poland” - jak są przyjmowani Polacy w Turcji?
My byliśmy przyjęci dobrze, ale nie epatowaliśmy "dumą narodową". Zero bandery na flagsztoku, tuż obok lisiej kity ;-), koszulek w barwy, czy naklejek (poza tymi z miejsc, które odwiedziliśmy po drodze). Uśmiech, pozytywne nastawienie, pokora i szacunek wobec innych kultur to uniwersalna recepta na sukces. . 11. Na koniec - czy muszę mieć walutę turecką, czy też mogę płacić w euro?
- zakładam, że za paliwo i w hotelu będę płacił kart?
W Turcji obowiązuje Turecka Lira. Czasem przyjmują euro (jak magik z parkingu). Na stacjach i w hotelu można płacić kartą. Dobrze mieć jednak gotówkę na zakupy w sklepie, czy bazarze.
Masz inne doświadczenia lub dodatkowe pytania? Mogą być świetnym uzupełnieniem posta! Nie czekaj! Zostaw komentarz!
Po przekroczeniu granicy z Bułgarią, gnaliśmy jak najdalej na południe.
Zmierzchało, zatem trzeba było znaleźć miejsce do spania.. Wybór padł na namierzony jeszcze w Polsce Moto Camp Bulgaria. Dobór tras i miejsc noclegowych (poza Stambułem) zostawiłem Pawłowi - on
czuje się w tym jak ryba w wodzie, ma doświadczenie, warto uczyć od mądrzejszych.
Zanim jednk tam się zjawiliśmy, Suzuki V-strom Pawła przekroczył 100 000 km przebiegu (wg wskazań licznika, a ile jest na prawde - tego nie wie nikt :-D). W każdym razie była okazja do świętowania.
MotoCamp Bulgaria
Około 22:00 zjeżdzamy z drogi E772 (droga Sofia - Varna) (w trakcie zjazdu, na końcu "ślimaka" prawie wywinałem orła, uślizg przedniego koła na naniesionej na drogę brei, ale GS cudem odzyskał trakcje) i dojeżdzamy do wioski Idilewo.
Idilewo na mapie Bułgarii, ź: maps.google
To niewielka miejscowość pośrodku niczego. Spokój, cisza, lasy, jeziora, pola. W samym centrum tego odludzia powstał MotoCamp Bulgaria. Założony i cześciowo prowadzony przez Doug Wothke- człowieka, który zjechał świat wzdłuż i wszerz na chopperze (w dużym uproszczeniu).
Samo miejsce składa się lokalu z pokojami do spabia, baru 24/h (wpisuje się w zeszyt i potem rozlicza przed wyjazdem), małego garażu, gdzie można naprawić maszynę, pralki, sanitariatów i świetlicy. Jest również trawnik, który służy za pole namiotowe (ale tylko na specjalne okazje, co wynika z lokalnych przepisów). Generalnie wszystko jest przemyślane, niczego nie brakuje, a atmosfera jest bardzo koleżeńska.
Nie spodziewaliśmy się takiej ilości motocykli.
Miejsce ma swój wyjątkowy klimat.
Pole namiotowe funkcjonujące tylko w trakcie większych "eventów".
Gdy podjechaliśmy pod bramę, otworzył nam Anglik, wjechaliśmy i oczom ukazały się dziesiątki motocykli. Jak się okazało, załapaliśmy się na spotkanie Klubu Podróżników Motocyklowych Horizons Unlimited.
(Polecam wejść na stronę i na FB Fanpage - można tam znaleźc inspiracje podróżnicze i zasięgnąć rady o warunki podróżowania w danym kraju).
Było ciemno i mokro (podobno przed naszym przyjazdem padało 3 dni non stop). Zmęczeni i głodni zajęliśmy się rozbijaniem namiotów. Następnie przedstawiono nam zasady panujące na miejscu (toalety, browar na zeszyt, mini warsztat, itp.).
GS & Gwiazdy.
Później wyjęliśmy jednorazowego grilla z Biedry i rozstawiliśmy się na środku trawnika. Musieliśmy wyglądać dość egzotycznie, bo co chwila ktoś do nas zaglądał co my tak na prawdę robimy. Później "szefy" zaproponowali swoje paleniskoo, ale chcieliśmy wypalić BiedroGrilla, żeby pozbyć się zbędnego bagażu. Podpałka grilla z Biedry to jedna wielka tablica Mendelejewa, śmierdziało paliwem tak, ze nie obyło się bez komentarzy zgromadzonych. Kiełba i ser owczy z transalpińskich Krupówek smakowały "lepiej niż szynka" (czyli dla niewtajemniczonych: niebo w gębie). Po wieczerzy zgadaliśmy się z pewnym Polakiem, który przedstawił nam historie MotoCamp i podał ciekawe miejsca na naszej trasie, godne odwiedzenia . Po paru piwach poszliśmy spać, nie trzeba było nas do tego specjalnie zapraszać...
Pilnuje BiedroGryla, za mną "Bar24/h"
Poranek powitał nas słońcem, a rosnąca temperatura w namiocie szybko wypędziła mnie na zewnątrz. Wyciągnałem czym predzej Jetboila, szybka kawa i śniadanie (owsianka? :-o). Kiedy świadomie odrzucasz komfortowe warunki podróżowania i noclegu, zimny prysznic nie robi na tobie żadnego wrażenia (a jak orzeźwia!). Suszenie namiotu i pakowanie szpejów na motocykl stały się nieprzeszkadzającą rutyną. MotoCamp tak nas urzekł, że odpaliłem nastaw na drugą kawę. Czas wykorzystaliśmy na wymianę poglądów, kontaktów z Vladimirem z Warny (być może będziemy tamtędy wracać do Polski).
Wymiana poglądów z Vladimirem z Warny.
Wział syna na wycieczkę i miał szlifa (on nie miał tyle szczęscia co ja i przewrócił się na śliskim zakręcie). Oprócz rys na obudowie i dumie - nic poważnego im się nie stało.
Pare pamiątkowych zdjeć, uzupelnienie bukłaka z wodą, sprawdzenie mocowań bagażowych i w trasę.Tym razem bardziej turystycznie, bez jazdy na rekord (czyli lekkie 350km +).
Moto Camp Bulgaria jest klimatycznym i tanim miejscem w trakcie jazdy na południe (20 lev/doba bez śniadania). Znajdziez tam dobre spanie, podstawowe wyżywienie, mini-warsztat. Kupisz też suweniry (naklejki, koszulki), olej, filtry. Miejsce jest traktowane jako baza serwisowa w trakcie wypadów w daleką Azję. Można po uzgodnieniu wysłać tam części do swojego sprzętu, jeżeli nie chcemy wozić ich ze sobą (np. opony OFF, części zamienne). Każdy motocyklista będzie się tam czuć bardzo komfortowo. Jak będzie miał szczęście to posłucha bardzo ciekawych opowieści z podróży, obejrzy motocykle, które objechały świat i nawiąże kontakty, które (kto wie?) zaowocują w przyszłości.
Wstaliśmy wcześnie, około 07:00, wygodne łóżka były gwarantem dobrego snu. Budzik musiał się nastarać, ażeby sprowokować otwarcie moich powiek. Chętnie leżałbym do 09:00, ale żelazne trzymanie się planu stało wyżej w hierarchii wartości. Na śniadanie owsianka (na wodzie - tak jak kazała Anna Lewandowska) i kawa "parzucha". Po omówieniu założeń taktycznych, załadowaliśmy rzeczy na motocykle i ruszyliśmy podbijać Transalpinę.
Transalpina.
Na transalpinie.
Aura była kapryśna - delikatny deszczyk, obaj nie zakladaliśmy przeciwdeszczówek. Droga prowadziła bardzo dobrze, mokry asfalt nie przeszkadzał w jeździe, ale wiadome - safety first.
Transalpina to najwyżej położena droga w Rumunii, sięga 2154 m n.p.m. (przełęcz Urdele). Trasa oddziela miasta Sebes i Novaci.
Przemierzałem tą trasę pierwszy raz, ale opisy z forum internetowych i opowieści Pawła powodowały, że z zakrętu na zakręt odkręcałem manetke gazu coraz mocniej.
Im bardziej w las, tym.. większa mgła.
Nawierzchnia jest bardzo dobrej jakości.
Za nami "zapierający dech w piersiach" widok na przełęcz.
Plan przejazdu zakładał zatrzymywanie się w miejscach, które są dla nas atrakcyje. Stop - zachwyt - zdjecie - jazda dalej. Przejazd drogą DN67C bez delektowania się widokami i serpentynami to trochę jak deptanie symboli narodowych. Każdy kilometr powodował obniżenie temperatury i pogorszenie warunków widzialności. Coraz gęstsza mgła budziła niepokój, ale po ustaleniach i weryfikacji morale jechaliśmy dalej. Niektórzy motocykliści napotkani na trasie zawracali. W pewnym momencie widziałem niewiele dalej niż 10metrów. Ale nie to było najgorsze..
Jadąc jakby nigdy nic, wchodziłem w kolejny zakręt, gdy z nienacka zaatakował mnie potwornie silny podmuch wiatru. Byłem w połowie zakrętu, siła wiatru prawie mnie wywróciła. Stanałem z wpół złożonym motocyklem, czekając na zbawienie.
Pomoc przyszła od estończyków, którzy byli pare metrów wyżej. Sprawdzali rany wojenne jednego z kolegów, który nie miał tyle szczęscia co ja i wiatr położył go wraz z motocyklem (poza uszkodzonym kufrem, nic mu się nie stało).
Paweł dojechał, mieliśmy do wyboru powrót lub jazdę dalej.
Ciśniemy!
Kolejne dwa zakręty pokonywałem "po żeglarsku". Dużo gazu, kurs ostro na wiatr, "zwrot przez sztag" na szczycie zakrętu i byle dalej. Technika pokonywania zakrętów wołała o pomste do nieba, ale ważne, ze była skuteczna.
Widok na przełęcz.
Nie nacieszyliśmy się majestatycznymi widokami na szczycie przełęczy. Gęsta jak mleko mgła wygrała dzisiaj z nami. Jeszcze tu wrócę - pomyślałem.
Zjazd z góry był kwadratowy, czułem się spięty, sztywne plecy nie wrożyły nic dobrego. Kompan również raportował dygot rąk - nie spodziewałem się tego u takiej starej wygi.
Dojeżdzając do transalpińskich Krupówek (bazar różności, suwenirów, lokalnej gastronomii i dziewiarstwa) czułem personalne zwycięstwo nad swoimi słabościami.
"Just did it".
Później pogoda popawiła się, ale zaczął dokuczać upal. dojechaliśmy do Bechetu. Tu czekaliśmy na prom przez Dunaj do miasta Orjachowo. "Zupka chińska" jeszcze nigdy nie była taka dobra i sycąca.
W oczekiwaniu na prom. Zupka chińska była "pryma sort".
Rzeka Dunaj - druga po Wołdze - najdłuższa rzeka Europy, stanowi ona naturalna granicę miedzy Rumunią, a Bułgarią
Po załatwieniu biurokracji na granicy pojechaliśmy szukać bankomatu. Paweł wklepał koordynaty w nawigację, która zaprowadziła nas do .. Toi Toi'a
"Bankomat" po bułgarsku.
Dalej przelot przez Bułgarie i nocleg w Moto Camp Bułgaria Jeżeli udajecie się na południe - jest to absolutny "must be". Dlaczego?
O tym w następnym wpisie...